Grubo po ponad 24 godzinach od meczu Polska-Niemcy głowa już się nie gotuje jak bezpośrednio po nim. Większy dystans to szansa, żeby więcej zobaczyć. A materii do wniosków po tym meczu jest mnóstwo.
Z jednej strony żałuję i to bardzo, że nie wygraliśmy. Po latach styl przestałby być ważny, zostałyby wspomnienia zwycięstwa, do którego niewiele brakowało. Wydawało mi się przed meczem, że sposób na Niemcy to bronić się przez 90 minut, później strzelić bramkę by wściekli Niemcy nie mieli czasu wyrównać. Okazuje się, że trzeba strzelić w 94 minucie i też może nie być pewności. Żałuję też, że nie wygraliśmy, bo słowo „niemiecka klątwa” z tytułów prasowych może przeniknąć do serc zawodników, jak przyjdzie nam grać np. o punkty podczas ME, a wtedy klęska gotowa.
Z drugiej strony to, że pokazaliśmy, że da się skontruować akcje przeciew Niemcom, mieć „setki” i przy okazji strzelać gole. To podnosi wiarę w siebie i obala mit, że bramka niemiecka jest zaczarowana. Dzięki temu, ale też dzieki remisowi – nie będzie znowu takich, którzy po ewentualnej wygranej już by ogłosili nas jako faworyta ME 2012. A fantastów po jakimkolwiek sukcesie białoczerwonych nie brakuje.
Mimo, że Niemcy grali bez kilku podstawowych zawodników i raczej przez większość meczu na pół gwizdka to materiał szkoleniowy dla Franza jest bezcenny. To w końcu trzecia drużyna świata i jeden z głównych faworytów za rok. Sam Smuda już dziś deklaruje, że ma podstawowy skład 30 zawodników i wie co robić dalej. Nie oceniam czy wie, ale znamienne jest, że mówi to po meczu z Niemcami. Wiemy też, ze wygreany mecz można przegrać w kilka sekund. Wiemy, że bojaźń nie popłaca (mówię o tej żenującej sytuacji w doliczonym czasie gry, gdy wykonujący rzut rożny nie miał do kogo podać, bo niemal cała nasza drużyna była na własnej połowie). Wiemy też, że marnując „setki” w takich meczach jesteśmy skazani na porażkę.
Rewolucja dokonuje się też na trybunach. Z jednej strony dobrze, że nie widać na nich bandytów. Ale z drugiej strony zniknęli ci najbardziej zaangażowani kibice. Dla tych, którzy od lat chodzą na mecze, wiedzą, że doping na PGE Arena, ale też podczas wcześniejszych meczów reprezentacji w Warszawie był żałosny (ci którzy chodzą bardzo okazjonalnie - możliwe, ze będą mieli inne zdanie) . O ile kibice potrafili być 12 zawodnikiem białoczerwonych, podczas ostatnich lat, to teraz są jednym z najsłabszych ogniw zespołu. Wszyscy zawodnicy przyznają, że wsparcie kibiców jest czasem bezcenne. Tej wartości na rok przed Euro nikt nie potrafi wykorzystać. Na własne życzenie strzelamy sobie gola do własnej bramki.
Reprezentanci potrzebują teraz właśnie dopingu na stadionie, bo szacunek walką na PGE Arena zdobyli. Choć byli wyraźnie słabsi to nie przyjęli tego do wiadomości. Choć ustępowali technicznie i taktycznie Niemcom, to jednak walczyli i potrafili napędzić stracha faworytom. Na końcu myślę, że bez fanfaronady, ale też uwierzyli, że mogą grać z każdym, nawet jak obiektywnie, według wszystkich fachowców, są skazani na porażkę.