Przepis na zwycięstwo dla "Białej Gwiazdy" - w pierwszej połowie zdobyć na boisku przewagę liczebną, w przerwie zgasić światło i tym samym przedłużyć ją o kwadrans i wtedy wypoczęci strzelić zwycięską bramkę. Wczoraj przynajmniej udalo się w meczu ostatniej szansy z angielskim Fulham. To zwyciestwo jeszcze wiosny nie czyni, bo przed Wisła w Lidze Europejskiej teraz każdy mecz to mecz o wszystko. W razie przegranej zostaną już mecze tylko o honor - skąd to znamy.
W znacznie lepszej sytuacji jest Legia Warszawa, która na drugim miejscu w grupie C ma już 6 punktów, a przed sobą dwa spotkania na Łazienkowskiej. A przy tej ulicy nawet PSV Eindhoven nie może czuć się pewnie. Legia po raz kolejny w Lidze Europejskiej pokazała, że nie boi się walki i nawet w momentach kiedy to raczej przeciwnik jest bliski strzelenia bramki, potrafi zaskakująco uderzyć i strzelić na miarę zwycięstwa. Wczoraj zobaczyliśmy to w Bukareszcie, wcześniej widziałem takie gole na Łazienkowskiej i w Moskwie. Gdy patrzę na stołecznych w ostatnich meczach, nie mogę się pozbyć obrazu Lecha Poznań, który w ubiegłym sezonie, podobnie jak teraz Legia bez żadnego respektu podchodził do rywali i jak na polskie warunki naprawdę osiągnął w Lidze Euorpejskiej dużo, dając nam sporo emocji. Do tego trzeba jednak wyjść z grupy - a warszawianom wiele już nie brakuje.
Mam nadzieje, że w tym roku jeszcze przynajmniej jeden tak dobry piłkarski wieczór zobaczymy.