Choć trochę jak przez mgłę, pamiętam jeszcze czasy, gdy pod choinkę dostałem swój pierwszy aparat, radziecką Smienę 8M. Wtedy zdjęcia wywoływało się w przydomowej ciemni, a po jakimś czasie wrzucało na pawlacz. Upowszechnienie dzięki smartfonom fotografii cyfrowej spowodowało, że zdjęcia robimy tysiącami – niekiedy dziesiątkami tysięcy – i choć istnieją tylko w wersji elektronicznej, paradoksalnie nie ma gdzie ich trzymać. Pomóc chce nam w tym Facebook – ale czy na pewno warto z takiej pomocy skorzystać?
Od pewnego czasu użytkownicy mobilnych aplikacji Facebooka – a jest ich już ponad pół miliarda – mają możliwość automatycznego wrzucania zrobionych telefonami zdjęć właśnie na największy serwis społecznościowy. Na szczęście jest to usługa typu opt-in – musimy wyrazić zgodę, by z niej korzystać. Oczywiście jeśli chcemy ograniczyć zużycie pakietu internetowego możemy ustawić opcję wysyłania wyłącznie przez sieci Wi-Fi, ale problem nie leży w zużywanym transferze. Odradzam pójście tą drogą, a jeśli już z rozpędu kliknęliście „Get started” – tutaj możecie zobaczyć, jak tę opcję wyłączyć.
Nic bowiem nie ma za darmo, o czym już wielokrotnie pisałem na łamach Bloga Technologicznego. Wybierając Facebooka jako „przechowalnię” zdjęć tracimy kontrolę nad tym, co tam umieszczamy, w efekcie na serwerach FB wylądują zarówno zdjęcia z wakacji, czy też obrazki naszych dzieci, ale również te fotografie, nad rozpowszechnianiem których wolelibyśmy zapanować, a ich treść zachować dla siebie. Co prawda umieszczane w ten sposób zdjęcia będą oznaczane jako niewidoczne dla innych, ale nie oznacza to, że dostępu do nich nie będą miały systemy Facebooka, że o nierzadko dziurawych aplikacjach firm zewnętrznych nie wspomnę. A tym samym chcąc nie chcąc możecie otrzymywać np. dokładnie lokalizowaną reklamę, po tym jak FB ze współrzędnych geograficznych „zaszytych” w zdjęciach zidentyfikuje Wasze miejsce zamieszkania, czy pracy. Co gorsza, to że my powstrzymamy się od automatycznego wrzucania zdjęć, nie musi oznaczać końca kłopotów. Pamiętajmy o systemie rozpoznawania twarzy, który zapewne prędzej, czy później zostanie zintegrowany z funkcją Photo Sync, w efekcie czego możemy zostać oznaczeni na zdjęciach (np. z szalonych imprez) wrzucanych przez naszych znajomych (pamiętajmy o ustawieniu konieczności potwierdzania za każdym razem, gdy ktoś nas otaguje). Dyski w chmurze są równie dobre do synchronizowania fotografii, a na pewno dają mnie powodów do obaw przynajmniej w kwestii zasad prywatności.
Przesadzam? Mam manię prześladowczą? Może trochę tak, ale gdy 10 lat temu (ależ ten czas mija!) oglądałem świetny „Raport Mniejszości” Stevena Spielberga – do którego raz na jakiś czas nawiązuję na Blogu Technologicznym – nie przewidywałem, że tak mało czasu literackiej i reżyserskiej wizji zabierze stanie się rzeczywistością. I to, że wejścia do sklepu nie zaproponuje mi zawieszony nad nim głośnik, tylko Facebook w moim smartfonie, wcale nie sprawia, że czuję się lepiej.