
Pobudka wczesnym rankiem. Spojrzenie za okno. Pada deszcz czy jest słonecznie? Upał, czy jest zimno? Szybka toaleta. Wyjście z hotelowego pokoju. Przywitanie się z drużynowymi kolegami. Lekkie śniadanie, rozmowa z dyrektorem. Rzut okiem na trasę etapu. Obsługa techniczna pyta, jakie kanapki przygotować na trasę? Oczywiście, na słodko plus batony. W żelowej konsystencji. Wyjście przed hotel. Tam rozgrzewka. Na wstępie rower statyczny. Czas nagli. Pora do autobusu. Dojazd do miejsca startu. Odprawa. Czas na wybór sprzętu. Czy kierownica na odpowiedniej wysokości? Siodełko w porządku, łańcuch również. To ważne. Rower wybrany, czeka. Teraz krótkie rozmowy z dziennikarzami, autografy, zdjęcia i podpisanie listy startowej. W tle muzyka Chopina. Koledzy z innych ekip, między sobą wymieniają wrażenia. Za chwilę rozpoczęcie etapu. Strzał z pistoletu. To start honorowy. Za kilka kilometrów ostry – to już prawdziwe ściganie. Miasto startowe już opuszczone przez nas – peleton. Kolorowa karawana mknie przez wsie, miasteczka, miasta. Ludzie machają, krzyczą. Niezrozumiale. Za chwile miasto, gdzie mieści się meta. Peleton wjeżdża na pętle. Jeszcze więcej ludzi. Ale cisza. Nie machają. Są zadumani. To godzina „W”. Po krótkiej chwili znów dopingują. Coraz szybsze tempo. Nie wszyscy wytrzymują. Nagle krzyk! Hamowanie! Kraksa! Słowa w różnych językach – niecenzuralne. Niektórym udało się wyplątać. Oni dojadą. To ktoś z tej grupy wygra! Na pewno nie odpuści! Gonitwa trwa. Bezskutecznie. Zwycięzca już znany. Zmęczenie i ból całego ciała. Ale za metą są już masażyści. Szybko do autobusu. Wody, wody. Już teraz powoli, już po wszystkim. Dojazd do hotelu, innego, w innym miejscu. Masaże i jeszcze raz masaże. Kolacja, łyk zwycięskiego szampana – jeśli etapowy zwycięzca jest z ekipy. Pora do pokoju. Sen, ale czy spokojny? Przecież jutro kolejny etap?