Zanosi się na to, że Kamil Stoch zaczął siebie – i kibiców – przyzwyczajać do miejsc w czołówce Pucharu Świata, a i pozostali Polacy coraz systematyczniej wzbogacają swoje pucharowe konta o kolejne punkty. Jeszcze niedawno poważnie obawiałem się, że po zakończeniu kariery przez Adama Małysza skoki narciarskie wrócą w naszym kraju na sportowy margines, a tymczasem rosną nadzieje przed mistrzostwami świata w Oslo.
Jak Małysz skoczy w Zakopanem? Czy Małysz zbliży się do Morgensterna? Czy niesamowity doping zakopiańskiej publiczności doda skrzydeł Adamowi? Medialne tytuły przed konkursami na Wielkiej Krokwi skupiały się niemal w stu procentach wokół „Orła z Wisły”, a tu nagle okazało się, że – to nie moje określenie, ale ładne – upadł król, niech żyje król. W miniony weekend okazało się, że na razie mamy nie tylko dwuwładzę, ale przede wszystkim – nie do wiary – realne szanse walki o medal nadchodzących mistrzostw świata w dru-ży-nie!
A jeszcze niedawno, gdyby wierzyć mediom, wydawało się, że mimo iż w biało-czerwonych barwach skacze wielu „młodych zdolnych”, a wszystko miało być piękne, skończy się jak zawsze. Gdy kadrę prowadził Heinz Kuttin, dziennikarze potrafili mówić o nim jako o „trenerze Adama Małysza” (sic!), młodzież latała mocno chimerycznie, występami „grupy pościgowej” z liderem Stochem interesowano się w zasadzie tylko w przypadku konkursów drużynowych. Łukasza Kruczka odsądzano od czci i wiary, ironicznie komentując fakt, iż Małysz przeniósł się pod indywidualną opiekę Hannu Lepistoe. Ogólnie rzecz ujmując warunki nie najlepiej sprzyjające rozwojowi.
Tym milej było przyglądać się występom Polaków w Willingen. Małysz i Stoch na równym wysokim poziomie, goniący ich Hula i jeszcze chimeryczny, ale coraz częściej latający daleko Żyła – czy to jest drużyna na medal MŚ? Oceniając po liczbie skoczków w „10” Pucharu Świata to nawet na srebrny – po raz pierwszy od niepamiętnych czasów mamy wśród najlepszych dwójkę skoczków, a z czwórką biją nas tylko bezkonkurencyjni Austriacy. Jedno jest pewne – wolałbym, żeby nikt nic nie mówił o medalowych nadziejach, bo wtedy – jak pokazuje przykład piłkarzy ręcznych – wszystko źle sie kończy. A najlepiej w ogóle dać chłopakom spokój. Jakoś sobie radzili, gdy przez te wszystkie lata traktowano ich jak ozdobniki Małysza, niczym frędzle na jego czapce, to teraz też sobie poradzą. A tym, którzy postawili na nich kreskę, będzie głupio.