
Już nie słychać z trybun szyderczych haseł w stylu „Córciu, po przegranym meczu idziemy na zakupy. Może nowa torebka odpowiednio dobrana do koloru paznokci?” Tata nie trenuje i… Przychodzą wyniki. Wczoraj, po meczu do portfelika wskoczyło 750 tys. dolarów, w sam raz jak na nowe auto. Samochód samochodem, ten temat stał się już nużący. Agnieszka Radwańska gra o punkty, aby zakwalifikować się do nieoficjalnych mistrzostw świata w Stambule.
Oglądanie wczorajszego finału rozpocząłem wraz z niedzielnym obiadem. Miałem małe obawy, że może wpłynąć to na małą niestrawność. Jednak pierwszy set zakończył się pomyślnie. Muszę przyznać, że dzięki temu przyspieszyłem spożywanie. Nadeszła druga partia i zauważyłem, że Isi nie za bardzo chcę się biegać po korcie. Na chodzonego wygrać mecz? Szybkim chodem wyszedłem po herbatę, ale… Wróciłem z lekko podniesionym ciśnieniem. Trzeci set jak w dobrym kinie, plus ta ostatnia piłka sprawdzana sposobem „hawk eye”. Może piłka nożna też czeka na taki system?
To już sztuka wygrać dwa turnieje WTA pod rząd. Tydzień po tygodniu. Pierw Tokio, teraz Pekin. Widać, że mikroklimat na Dalekim Wschodzie sprzyja krakowiance. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. I tutaj autorowi tego tekstu jak i innym sympatykom marzy się w wygrana Australian Open, może Roland Garros, a może Wimbledonu albo US Open. Oczywiście jest jeszcze na to czas. Kilka spraw do poprawy i wszystko jest możliwe. I chyba jedna z ważniejszych kwestii już została poczyniona. Od jakiegoś czasu Agnieszka wraz z jej tatą wychodzą dobrze tylko na rodzinnych zdjęciach.