Odpowiedzialny biznes

Manchester Warszawa – wspólna walka ale inne cele

24 marca 2010

Manchester Warszawa – wspólna walka ale inne cele

Był sobie kiedyś taki serial o walce Polaków o wolność „Blisko coraz bliżej”. A pisze o tym dlatego, że teraz widzę na żywo dwa seriale „Dalej coraz dalej” o mistrzostwie Polski dla Legii i „Gorzej coraz gorzej” o grze stołecznej drużyny. I już chciałem zakończyć temat, gdyby nie gest Grzelaka po zdobyciu bramki. Przypomnę pod strzeleniu gola napastnik wojskowych podbiegł do pustych trybun i zaczął świętować odwrócony tyłem do kibiców Legii. I tu rozległy się gwizdy, a na trybunach później rozległo się gromkie „ITI spier …” O swoim stosunku do właścicieli przypomnieli sobie kibice z Łazienkowskiej, którzy od trzech lata walczą z zarządem klubu – nie dopingując, a od pewnego czasu  poszli dalej bo zaczęli walczyć z zawodnikami – gwiżdżąc na swoich.

Gdy patrzę na niekończącą się walkę kibiców z władzami klubu przypomina się mi Manchester United, gdzie też od kilu lat trwa walka z amerykańskimi braćmi Glazer, którzy kupili „Czerwone diabły.” Ale tam gest Grzelaka nie przeszedłby nie tylko dlatego, że nie ma pustych trybun, ale dlatego, że kibice choć nie zgadzają się z polityką władz klubu, to jednak kochają swoją drużynę. Konflikt w Manchesterze jest jeszcze większy niż w Warszawie, ale nikt gwiżdże, gdy na murawie pojawia się Michael Owen czy  Wayne Rooney. Zielono-złote szaliki na stadionie zamiast tradycyjnych czerwonych barw, omijanie sklepów należących do braci Glazer, inicjatywy „Czerwonych Rycerzy”, czyli bogatych i wpływowych kibiców Manchesteru United, którzy chcą zebrać miliard funtów, za który odkupią klub od znienawidzonej rodziny Glazerów mają za zadanie zbudowanie wielkiego Manchesteru, a nie zrównanie go z ziemią.

Wiem, że Manchester i Legia to zupełnie inne drużyny, poziomy, ligi i historie. Ale wiem też, że jedenastu zawodników wybiegających na własny stadion na trybunach ma dwunastego gracza. I ten dwunasty często potrafi przechylić szalę zwycięstwa na korzyść gospodarzy. Można nie lubić właścicieli, można krytykować trenera, zawodników, ale w ciągu 90 minut gry trzeba zapomnieć. I wtedy jest szansa, że niesiony dopingiem Manchester strzeli w trzy minuty decydujące dwa gole Bayernowi i zdobędzie jak w 1999 roku Puchar Champions League, a sześc lat później Liverpool niesiony dopingiem 40 000 fanów dokona niemożliwego i z wyniku 0 do 3 doprowadzi do remisu i wygra z Milanem, choć nikt w to na świecie z wyjątkiem jego kibiców już nie wierzył.

Takich wydarzeń kibice na Łazienkowskiej nie zobaczą, bo kto nie wierzy, nic nie osiągnie. A dominująca obecnie na trybunach grupa nie wierzy w klub, trenerów, zawodników, nie wierzy w nic co jest. Muszą sobie jednak zdać sprawę, że poza tym co jest niczego innego na Łazienkowskiej nie będzie. Nie ma jak w Anglii bogatych „rycerzy”, którzy odkupią klub. Nie ma innych chętnych na warszawski klub, potencjalni inwestorzy po tym co widzimy tu od trzech lat raczej się nie pojawią. ITI za dużo włożył w interes, żeby się wycofać. I chyba lepiej dla wszystkich żeby się nie wycofał, bo wtedy mógłby zabrać tak dużo, że klub bez sponsora i pieniędzy po raz pierwszy w historii spadłby z ekstraklasy. A ciekawie jestem jakby wtedy zabrzmiał dumny śpiew „Legia to my” w meczu z MKS Kluczbork, czy Flotą Świnoujście.

Udostępnij: Manchester Warszawa – wspólna walka ale inne cele

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej