Bezpieczeństwo

Ładowarka przyniosła śmierć

Michał Rosiak Michał Rosiak
15 kwietnia 2021
Ładowarka przyniosła śmierć

Ładowarka jak z horroru? Wiem - tytuł clickbaitowy aż zęby bolą. Jednak bardzo chciałem Was do tego tekstu przyciągnąć. Bo - kurczę - tyle piszemy o cyberzagrożeniach, że czasami zapominamy o tych najprostszych, najbardziej pospolitych, które czają się na styku świata rzeczywistego z internetowym.

Być może niektórzy z Was wiedzą, o czym napiszę. Pomysł podsunęła mi we wtorek Kasia Barys, a ja - choć sam wcześniej prześlizgnąłem się tylko po prasowym nagłówku - doszedłem do wniosku, że warto jak cholera. Tym bardziej, że temat jest na styku dwóch kwestii, o których piszę na blogu - bezpieczeństwa (choć tym razem nie stricte internetowego) i gadżetów.

Ładowarka do wanny?

Jako rodzicowi trójki synów (w tym dwóch starszych przywiązanych - jak większość młodzieży lat 20. XXI wieku do smartfonów) włosy stanęły mi dęba, gdy zobaczyłem taki nagłówek (cały artykuł znajdziecie tutaj).

Kto nigdy nie wchodzi do łazienki z telefonem, niech pierwszy rzuci kamieniem. A biorąc pod uwagę coraz częstszą wodoodporność dzisiejszych nie tylko topowych terminali - pewnie niektórym do wanny/pod prysznic też się zdarza (nie, nie rzucę). Gdzieś jednak - jako rodzice, ale też jako edukatorzy (również dorosłych) popełniliśmy błąd. Tak zapędziliśmy się w wypunktowywaniu sieciowych zagrożeń, że umknęły nam absolutne podstawy. Czy komuś z Was przyszłoby kiedyś do głowy, by ładować telefon siedząc w wannie? Swoją drogą, jakiemu projektantowi przyszedł do głowy pomysł na gniazdko tak blisko wanny (!!!), że sięgnęła do niej ładowarka (czy raczej podpięty do niej kabel)?!

Nie mieszajcie prądu i wody

Co powinniśmy winić za tragiczną śmierć nastolatki? FOMO, presję rówieśniczą na to, by ciągle być w sieci? Pandemię koronawirusa, która sprawiła, że interakcje międzyludzkie nas wszystkich przeniosły się do internetu? Którakolwiek z powyższych odpowiedzi miałaby się okazać prawdziwa - to nie jest coś, co moglibyśmy (niestety) zmienić. Warto jednak pamiętać o tym, że w obecnym stanie technologii nie musimy biegać wszędzie z ładowarką!

Ja pamiętam jeszcze pierwsze telefony komórkowe, które pół dnia pracowały, a drugie pół były podpięte do prądu. Teraz nawet średniej klasy smartfony wspierają bowiem którąś z wersji technologii QuickCharge (niektórzy producenci używają swoich autorskich technologii). Pozwala ona w najbardziej wydajnej wersji nawet na naładowanie baterii do 100 procent w ciągu pół godziny! Przyznam Wam, że mnie zdarza się już nawet nie podpinać telefonu w nocy (a to bardziej ekologiczne, zdrowsze dla Ziemi). Siadam rano przy komputerze, kładę smartfon na płytce ładowarki indukcyjnej i po krótkim czasie urządzenie jest już "nakarmione".

Nie mieszajcie wody i urządzeń pod napięciem. Technologie przez lata skoczyły do przodu jak szalone, ale to akurat się nie zmieniło. A jeśli jesteście rodzicami, opowiedzcie tę historię swoim dzieciom. To nie jest scenariusz holywoodzkiego filmu "klasy D". To - niestety - zdarzyło się naprawdę.

Komentarze

Dociekliwy
Dociekliwy 11:07 15-04-2021

Po pierwsze to pokazuje uzależnienie do tego stopnia, że stawia się wszystko na jednej szali. W tym przypadku nawet własne życie. Po drugie zauważyłem, że kobiety potrafią rozładować telefon praktycznie do 0 i dopiero wtedy sięgają po ładowarkę. Chore podejście. W żaden sposób nie spowalnia to starzenia się baterii a wręcz przyspiesza, bo rozładowanie do końca to kolejny cykl ładowania mniej na ileś dostępnych. Nie wspominając już o tym, że w razie czego nie ma jak zadzwonić po pomoc. Jak dla mnie poziom zbliżający się do 20%, to ostatni dzwonek na podłączenie ładowarki. Ładuję tak naprawdę telefon zawsze wtedy gdy go nie używam. Dzięki temu nie muszę się zastanawiać przed wyjściem czy mam 100% czy 15%.

Odpowiedz
emitelek
emitelek 13:53 15-04-2021

Cyt. >Przyznam Wam, że mnie zdarza się już nawet nie podpinać telefonu w nocy (a to bardziej ekologiczne, zdrowsze dla Ziemi). Siadam rano przy komputerze, kładę smartfon na płytce ładowarki indukcyjnej i po krótkim czasie urządzenie jest już „nakarmione”.<
Michale trochę wtopa… Jak Ci się wydaje, które ładowanie jest bardziej przyjazne dla wspomnianej przez Ciebie Ziemi – tradycyjne ładowarką po kablu, czy indukcyjne? Powinieneś wiedzieć, że to drugie – to dużo większe straty energii elektrycznej 😉

Odpowiedz
pablo_ck
pablo_ck 13:04 16-04-2021

Szkoda życia tej młodej kobiety. Chociaż wiele osób zaprzecza że napięcie z końcówki ładowarki jest w stanie doprowadzić do porażenia prądem, ale……dokladnych szczegółów nie znamy.

Odpowiedz

Rozrywka

Rozmowa z Robertem Górskim

Stella Widomska Stella Widomska
14 kwietnia 2021
Rozmowa z Robertem Górskim

Dopiero pisałam do Was wiosną, a dziś za oknem znów zima. Uroki kwietnia. ;-) Tak mi się spodobały te wywiady, że dziś znów wracam do tej formy. Tym razem porozmawiałam z Robertem Górskim – artystą kabaretowym, liderem Kabaretu Moralnego Niepokoju i (moja ulubiona pozycja) odtwórcą głównej roli w serialu Ucho Prezesa. Zapytacie gdzie wspólny mianownik bloga telekomunikacyjnego i komika. Spieszę z odpowiedzią – Robert Górski od lat pracuje z nami przy kampaniach Orange na kartę. Na początku był sympatycznym kioskarzem, od pewnego czasu spiera się o różne zabawne tematy w duecie z Mikołajem Cieślakiem. Ostatnio o lemura z żywopłotu. Ja nie ukrywam, że choć to format, który mamy w telewizji od lat, to nie tylko mi się nie znudził, ale wręcz jest moim ulubionym i bawi za każdym razem. Także zapraszam do przeczytania naszej rozmowy, która ukazuje się w dniu szczególnym, bo Robert Górski ma dziś urodziny. Sto lat od całej redakcji naszego bloga! :-)

Czy sława jest fajna

Stella (S): Dzień dobry! Witam na łamach bloga Orange i nie ukrywam, że nie wiem co drży mi bardziej – ręka czy głos. ;-) Są emocje, bo nieczęsto zdarza mi się rozmawiać z kimś, kogo znam od tylu lat ze szklanego ekranu i dlatego zacznę właśnie od tego. Wydawać by się mogło, że bycie osobą znaną (z premedytacją nie używam słowa celebrytą, bo ma raczej wydźwięk pejoratywny) jest bardzo przyjemne. Ścianki, sława, znajomości, liczne bankiety, ogromne zasięgi. Pamiętam, że przy okazji sporej imprezy, którą prowadził dla nas znany polski aktor młodego pokolenia odkryłam, że to jednak też sporo uciążliwości. Staraliśmy się przećwiczyć tekst przed wieczorną galą, a rzecz rozgrywała się na molo w Sopocie i ten biedny aktor nie mógł opędzić się od fanów i nawet przez chwilę spokojnie skupić na rozmowie. Szepty, pokazywanie palcami, prośby o wspólne zdjęcia. I najgorsze te w stylu „na paparazzi” nawet bez pytania o zgodę. No a potem ląduje się w dziwnej pozie, z głupią miną i jeszcze głupszym opisem na plotkarskim portalu. I tu moje pierwsze pytanie: Jak to jest być osobą znaną?

Robert Górski (RG): Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre to te, że w sklepie pani ekspedientka życzliwie odradza mi kupno nieświeżej wędliny, pani w urzędzie mówi, że jak dla mnie to się załatwi szybciej, a pan w sklepie z płytkami do łazienek jest bardzo miły i tłumaczy cierpliwie o co chodzi z tym stelażem, choć pewnie normalnie tego nie robi. Złe to te, że nie wolno mi publicznie za dużo wypić, wysikać w parku albo czegoś publicznie się domagać, bo powiedzą że temu z telewizji odwaliło. Bywam śledzony przez paparazzi, na bałtyckiej plaży nie mogę leżeć, bo muszę wstawać do zdjęć.

Początki ze światłowodem w tle

S: Trochę się przygotowywałam i wiem, że na początku pana historia ma w tle  frezarkę, tokarkę, studia geologiczne i… światłowód. Proszę nam o tym opowiedzieć. W końcu to blog telekomunikacyjny i zwłaszcza ten światłowód mnie mocno zaintrygował.

RG: Kiedyś, będąc chyba na studiach, zarabiałem na wakacje m.in. ciągnąc światłowód z Warszawy do Legionowa wzdłuż ulicy Modlińskiej. Od studzienki do studzienki. Bardzo miło wspominam ten czas, choć często połączenia między studzienkami były zasypane piachem. Przez jakiś czas zakładałem też w mieszkaniach na Saskiej Kępie w Warszawie telewizję kablową. Pamiętam z tamtych czasów zapach kocich sików, bo często musiałem wchodzić ludziom pod łóżka, żeby wywiercić otwór w ścianie, a koty były tam wcześniej.

S: No to chyba praca nie dla mnie, bo jestem psiarzem, a kotom nie ufam (one wysyłają takie sprzeczne sygnały, jak merdanie ogonem kiedy są złe) i mam na nie uczulenie. Jak to się zatem stało, że Robert Górski nie pracuje dziś w fabryce i jaka była ta droga od światłowodu na scenę?

RG: Ponieważ chodziłem 5 lat do technikum i miałem tzw. warsztaty w różnych fabrykach i zakładach pracy miałem dużo czasu, żeby sobie uświadomić czego nie chcę w życiu robić. Właśnie tego, co wtedy robiłem. Co więcej, scena jest chyba jak najdalszym miejscem od fabryki, więc dotarłem aż do niej.

Ucho Prezesa

S: Skoro już jesteśmy w czasach współczesnych Pana kariery aktorskiej, to rzecz o jaką bardzo chcę zapytać i liczę, że nie ucieknie Pan w polityczną poprawność i dyplomację. „Ucho Prezesa”, które bardzo mnie wciągnęło i od momentu, kiedy zapowiedź projektu ujrzała światło dzienne mocno Wam kibicowałam. Przede wszystkim brawo za odwagę, bo zakładam, że ciężko było znaleźć sponsorów i chętnych do wyemitowania. Nie wiem czy ktoś to już Panu mówił, ale dla mnie było nie tylko śmiesznie, ale też strasznie, bo miałam wrażenie, że oglądam paradokument z Nowogrodzkiej. I zakładam, że tak dość często wyglądają kulisy robienia polityki w Polsce. Skąd pomysł na tą serię? I jak Pan postrzega to, co aktualnie dzieje się w Polsce (nie ma Pan czasem wrażenia, że oni sami piszą gotowe scenariusze kabaretowe)?

RG: Zawsze interesowałem się polityką. Zresztą ona mną też. Miałem 10 lat gdy ogłoszono stan wojenny, 18 gdy powstał Okrągły Stół. A że równolegle interesował mnie kabaret, połączyłem jedno z drugim i wyszło Ucho Prezesa. Był to też czas niechęci (wzajemnej) do publicznej telewizji i automatycznie czas zainteresowania Internetem. Czasem brakuje mi tego serialu, choć byłem już nim zmęczony. Myślę sobie niekiedy „ale to byłby doskonały temat na odcinek”. Dlatego teraz robię w  niedzielne wieczory na Polsacie coś, co nosi nazwę Sztab kryzysowy i jest komentarzem to tego, co się aktualnie dzieje. Jesteśmy w stanie permanentnego kryzysu, więc taki sztab ma co robić. I ja też.

W duecie z Mikołajem Cieślakiem

S: Zapewne część osób, które właśnie czytają ten wywiad zastanawia się skąd pomysł na rozmowę z aktorem/ kabareciarzem na blogu telekomunikacyjnym. Tym osobom winna jestem wytłumaczenie, że w duecie z Mikołajem Cieślakiem występuje Pan w naszych reklamach Orange na kartę. A to duet, który trwa na moje oko dobre 20 lat. Czy dobrze wyczuwam, że to już nie tylko relacja zawodowa, ale też przyjaźń? Opowie nam Pan o duecie Górski – Cieślak?

RG: Znamy się od pierwszego roku studiów. Jakoś dobrze nam się gadało, Mikołaj zna się na literaturze, zna na pamięć mnóstwo wierszy, więc zawsze mi tym imponował. Połączyło nas poczucie humoru i próby pisania poezji. Jakoś żeśmy się skleili przez lata, choć charakterologicznie jesteśmy kompletnie inni. Każdej piszącej osobie jest potrzebny krytyk. I on nim jest, tak samo jak jest idealnym partnerem na scenie do dialogu. No i do pastwienia się, bo moja postać zazwyczaj nad jego postacią się pastwi.

S: To teraz przejdę do czasów wielkiej zarazy. Moje życie pandemia wywróciła zupełnie do góry nogami. Mam e-pracę, mój syn e-szkołę i bywam na e-imprezach na Teamsach. Posiadam „wyjściowe” dresy (rok temu nie wiedziałabym co to) i teraz już tylko czekam kiedy Pixar zrobi film o moich szpilkach, które gdzieś tam zakurzone w biurze myślą, że mnie porwali i dlatego nie przychodzę i właśnie organizują misję ratunkową. Ale za to umiem upiec chleb i ulepić pierogi. Początek, ponad rok temu, kiedy powiedzieli nam „Ej, wytrzymajcie dwa tygodnie w domu” ;-), był dla mnie prawie wizytą na Żuławach Wiślanych (czytanych jako depresja), bo ktoś zabrał całe moje życie. Ale dziś wiem, że ten rok paradoksalnie przyniósł więcej dobrego niż złego. Nauczył doceniać małe rzeczy, pozwolił na nowo odkryć rodzinę, a w moje głowie nastąpiło przemeblowanie i przewartościowanie. Nie mówiąc już, że w CV wpiszę sobie „Umiem upiec chałkę”. ;-) Dla telekomów to był dobry rok. Te wszystkie e-zadania sprawiły, że ludzie zrozumieli, że podstawą dobrego e-życia jest stabilne łącze internetowe. A jak ten rok wyglądał z perspektywy Pana branży? I czy przyniósł coś dobrego?

Czas wielkiej zarazy

RG: Miałem dużo czasu dla żony i małego dziecka. Mogłem też odpocząć, bo życie w trasie bywa podniecające, ale i wyczerpujące. No i mogłem pozbierać myśli, ale uzbierałem ich już tyle, że nie wiem co z nimi robić. Więc już wystarczy tych przemyśleń i wolnego czasu. Ten rok to był potężny sprawdzian, czy to życie które prowadziliśmy do tej pory nam odpowiada. I szkoła zaradności. Moja branża jest w tarapatach, bo występy masowe, z których żyjemy, zostały zamknięte jako pierwsze i zostaną otwarte jako ostanie. Tarapaty to jednak za mało powiedziane. To w wielu wypadkach tragedia.

S: Pozostając w e-czasach zapytam o e-szkołę, bo odkryłam, że mamy synów w tym samym wieku. Ciekawa jestem Pana spojrzenia na ten temat. Bo ja na przykład swojemu staram się wytłumaczyć, że nie będzie na Messengerze zamkniętej grupy „Matura”, gdzie podzielą się pytaniami. E-szkoła pokazała mi jak bardzo nasze dzieci są kreatywne i jak bardzo system edukacji kuleje. Moja ulubiona historia od koleżanki (mamy licealisty), to sprawdzian z matematyki, na którym nauczycielka zażyczyła sobie podglądu obrazu od każdego, żeby kontrolować czy nie ściągają i cała klasa przykleiła na kamery przezroczystą taśmę, wmawiając nauczycielce, że oni widzą dobrze i to chyba jakiś problem z internetem po jej stronie. Nie będzie się Pan bał pójść do lekarza, który studiował w latach 2020/2021? ;-)

RG: Ja się boję każdego lekarza bez względu na czas, w którym studiował.

S: To już ostatnie pytanie z tematów okołopandemicznych (ale ciężko o nich nie mówić, bo to w końcu całe nasze życie ostatnio). Będę rebel i zapytam (choć wiem, że to wywołuje dużo emocji w mediach społecznościowych i na portalach plotkarskich) – zaszczepi się Pan? Ja od razu napiszę, że ja TAK! Wierzę, że szczepienie będzie paszportem do normalności, jak choćby podróży, za którymi tęsknię najbardziej.

RG: Tak, zaszczepię się. Na razie wiozę mamę na szczepienie pod Sokołów Podlaski (130 km od Warszawy). Gdyby to się działo za poprzedniej władzy, to mama by ich sprzeklinała. Teraz uważa, że to tylko dziwne.

Marzenia

S:  Żeby nie było tylko pandemicznie i depresyjnie to na koniec chciałam zapytać o marzenia i plany (jak już nas wypuszczą i skończą się te „dwa tygodnie w domu”). Za czym tęskni Pan najbardziej i co w pierwszej kolejności na liście „do zrobienia”?

RG: Legalny obiad w restauracji i zimne, nieśpiesznie pite piwo.

S: Na mojej liście ta pozycja też na pierwszym miejscu. Stolik w restauracji. Niespiesznie jedzone śniadanie i gapienie się na ludzi. A zawodowo? O czym Pan marzy?

RG: Żeby było jak przedtem.

S: Panie Robercie, bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i naszą rozmowę. Do zobaczenia na planie kolejnej kampanii Orange na kartę! Obiecuję, że teraz już będę miała odwagę podejść i zagadać. ;-)

 

Komentarze


Odpowiedzialny biznes

10 mitów na temat CSR

Monika Kulik Monika Kulik
13 kwietnia 2021
10 mitów na temat CSR

Jedna z dyskusji w mediach społecznościowych skłoniła mnie do tego, aby podzielić się z Wami kilkoma refleksjami na temat społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR- corporate social responsibility) i jak podchodzimy do tej idei w Orange.

Jakich jest 10 najbardziej popularnych mitów na temat tego, czym jest CSR i jaka jest jego rola w organizacji?

Oto mój wybór.

1. CSR to działania public relations

Od dawna spotykamy się ze stwierdzeniem, że CSR to w zasadzie PR i firmy prowadzą tego typu działania wyłącznie dla poprawy swojego wizerunku. CSR oczywiście służy do budowania pozytywnego wizerunku firmy – ale to nie cel główny. Dobry wizerunek to raczej "skutek uboczny” działań społecznie odpowiedzialnych. Dzięki temu, że odpowiadamy na potrzeby interesariuszy – pracowników, klientów, partnerów biznesowych i społecznych, inwestorów i otoczenia lokalnego oraz środowiska, jesteśmy lepiej przez nich oceniani i odbierani, co przekłada się także na lepszy wizerunek czy dobre relacje.

2. CSR to zaangażowanie społeczne

Już samo określone „społeczna odpowiedzialność biznesu” prowokuje do tego, aby uwypuklić aspekt społeczny i skupić się na tym obszarze działań. Zaangażowanie społeczne - wspieranie organizacji pozarządowych i instytucji publicznych, własne projekty społeczne czy lokalne programy dobrego sąsiedztwa – to ważne aspekty CSR, ale nie jedyne.

3. CSR to różne projekty

CSR-u nie da się sprowadzić do jednego projektu czy zbioru programów – to powinna być strategia zarządzania dla całej firmy i wszystkich aspektów jej oddziaływania. Poza tym to pewien proces rozwoju a nie projekt czy akcja zamknięta w określonym czasie. Tego rodzaju działań nie można outsourcować na jakiś podmiot zewnętrzny, trzeba je prowadzić wewnątrz organizacji i angażować w nie jak najwięcej pracowników.

4. CSR to dodatkowe koszty

Ekonomiczność – to ważny aspekt odpowiedzialności społecznej firm. Na każdy proces czy projekt w obszarze CSR patrzymy więc również z punktu widzenia kosztów, inwestycji i zysków. Szukamy korzyści. Wymiana oświetlenia w naszych budynkach w dużej perspektywie przynosi oszczędności, a linia odnowy routerów może świadczyć usługi innym podmiotom i przynosić zysk firmie. Poza tym zysk można zwymiarować także poprzez większy poziom satysfakcji pracowników czy lojalności klientów.

5. CSR-em zajmuje się jakiś dział

Jak w każdym procesie, także w odniesieniu do społecznej odpowiedzialności biznesu mamy osoby zarządzające i przypisaną im odpowiedzialność. Ale aktywności CSR nie zamykają się w obrębie jednego działu. Manager ds. CSR to raczej koordynator różnych działań i procesów w firmie. W Orange stworzyliśmy Komitet sterujący ds. społecznej odpowiedzialności biznesu, który składa się z przedstawicieli różnych jednostek w firmie. Pozwala to nam włączyć się w różne aspekty funkcjonowania firmy i różne obszary. My jako zespół CSR jesteśmy tylko katalizatorem tych zamian. Strategię społecznej odpowiedzialności realizuje cała firma i każdy z nas.

6. CSR to wskaźniki i raportowanie

Mamy kilka projektów, napiszmy raport i to wystarczy, aby mówić o nas jako firmie odpowiedzialnej społecznie. Nie chcę Was martwić, ale to dopiero początek. Te projekty i programy trzeba ułożyć w pewien system, ująć w strategię. Dobrze pokazane jest to w raporcie zintegrowanym, gdzie odniesienie do CSR-u pojawia się w całym łańcuchu wartości – pokazujemy, z jakich zasobów niefinansowych korzystamy, jaki mamy model biznesowy, jakie są rezultaty i efekty naszych działań w obszarze ekonomicznym, społecznym i środowiskowym.

7. CSR jest niemierzalny

Społeczna odpowiedzialność biznesu staje się coraz bardziej wymierna i zwymiarowana. Mówimy o celach, wskaźnikach i miernikach. Mamy coraz więcej regulacji i wytycznych, jak mierzyć wpływ społeczny i środowiskowy firmy, jak opisywać system zarządzania. Możecie to zobaczyć w raportach niefinansowych firmy, gdzie musimy opisać jakie mamy polityki w danym obszarze, cele, mierniki ich realizacji i obszary ryzyka.

8. CSR jest jak wytrych

CSR od jakiegoś czasu jest modny. To duża pokusa, aby był traktowany jako „wytrych” – wszystko nam się kojarzy ze społeczną odpowiedzialnością biznesu, wszystko może być nazwane CSR-em. Stare projekty opakujemy na nowo i damy im ekologiczną czy społeczną etykietę. To grozi social–czy greenwashingiem, działaniami pozorowanymi, które mają ukryć inne obszary, gdzie nic nie robimy.

CSR jest raczej kluczem, który otwiera nam drzwi do nowych obszarów działań.

9. CSR jest celem

CSR nie jest celem, jest drogą. Społeczna odpowiedzialność biznesu to niekończący się proces podnoszenia poprzeczki. Rosną i zmieniają się wymagania społeczne i środowiskowe, zmienia się sposób zarządzania firmą i rola przywództwa, zmieniają się modele działania, a rzeczywistość stawia przed nami coraz to nowe wyzwania. To nieustanny dialog i szukanie jak najlepszej odpowiedzi na te wyzwania. Dlatego unikamy mówienia, że jesteśmy firmą odpowiedzialną społecznie. Wolimy określenie, że staramy się być taką firmą i stajemy się nią codziennie.

10. CSR umarł, niech żyje ….

I właściwie tu moglibyśmy podstawić kilka innych terminów – zrównoważony rozwój, wpływ społeczny, wskaźniki ESG, …. Ale tak naprawdę chodzi o to samo, żeby na nasz biznes patrzeć w szerszej perspektywie – z uwagi na obszar oddziaływania, nasz wpływ w krótszej i dłuższej perspektywie, nasze miejsce w społeczeństwie i w świecie. Inne są tylko konteksty i sposoby mówienia o roli biznesu.

....

Mam nadzieję, że udało nam się obalić kilka mitów na temat społecznej odpowiedzialności biznesu. Wybraliśmy te, z którymi spotykamy się powszechnie w naszej pracy i w relacjach z innymi.

A może spotkaliście się jeszcze z innymi określeniami czym jest a czym nie jest społeczna odpowiedzialność biznesu?

Komentarze

Scroll to Top