Wakacje za nami, nawet te przedłużone, studenckie. Pora na kolejny odcinek nieregularnika o gadżetach. Dobijamy już do pół setki, przy moim tempie może do końca przyszłego roku przeczytacie odcinek 50. Póki co część 43, a w niej: jak zrobić z dowolnego miejsca profesjonalną salę do wideokonferencji; jak sprawić, by była czysta. No i oczywiście telefon. No bo jak to tak, bez telefonu?
Poly R30 - zabierz salę konferencyjną ze sobą
Uwielbiam sprzęty Poly. Nie tylko nigdy się na nich nie zawiodłem (a to w czasach mobilnego biura dość istotne), ale też do nigdy nie miałem uwag do jakości dźwięku, a używałem słuchawek i głośników Poly w bardzo różnych, nierzadko wręcz „polowych” warunkach. Choć wideobara Poly R30 w pole nie brałem :), ale dzięki niemu salon mojego 30-metrowego mieszkania kilkunastokrotnie stał się profesjonalną salą do wideokonferencji.
Montaż jest trywialnie prosty. Dokręcamy stopkę i stawiamy sprzęt na telewizorze, monitorze, czy ściance działowej na open office. Jednym kablem podłączamy do prądu, drugim do komputera, instalujemy oprogramowanie Poly Studio i to wszystko. Potem po prostu działa.
Środek Poly R30 to kamera w jakości 4K z kątem widzenia 120 stopni. Co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie to automatyczne kadrowanie osoby mówiącej. Gdy wstałem sprzed telewizora zrobić kawę, kamera „odjechała” na szeroki plan, a gdy cokolwiek powiedziałem – od razu zoomowała się na mnie (mimo iż wydawałem się być poza jej granicą).
Nie było też żadnego problemu z jakością dźwięku. Gdziekolwiek bym nie poszedł – inni uczestnicy spotkania ani razu nie zwrócili uwagi, że źle mnie słychać. Albo, że coś im przeszkadza, bo faktycznie z drugiej strony słychać tylko rozmówcę, niezależnie do tego, co dzieje się wokół. To zasługa algorytmów, które skupiają się na głównym rozmówcy niejako „wycinając” cały dźwięk wokół.
No i wygląd, który z jednej strony krzyczy: „Marian, tu jest jakby luksusowo!”, ale z drugiej – wydaje się pasować do każdego pomieszczenia. Te nagrody za design nie biorą się znikąd! I, choć przychodzi w dość sporym pudełku, mieści (co prawda przy lekkich kombinacjach ) do plecaka z moim komputerem. Co ostatecznie potwierdza jego mobilność.
Odkurzacz Samsung Bespoke Jet – moc jak silnik odrzutowca
Mówcie co chcecie, ale w mojej opinii prawdziwy mężczyzna boi się dentysty i nienawidzi odkurzać. Co poniektórzy twierdzą też, że nie je miodu, tylko żuje pszczoły, ale tego ostatniego bałem się sprawdzić :) Sprawdziłem za to ostatnio to drugie, z designerskim odkurzaczem Samsunga. I – kurczę – odkurzanie może być fajne!
Bespoke Jet to w zasadzie dwa odkurzacze w jednym. Ten, którym sprzątamy, leciutki (niecałe 1,5 kg), bezworkowy, z mocą maksymalną taką, że mój dywan po sprzątaniu wyglądał jakby dopiero co przyjechał z fabryki. Drugi to... stacja dokująca, do której odstawiamy po sprzątaniu „główną jednostkę”, wciskamy guzik, a wtedy otwiera się klapka pojemnika na brud i „drugi odkurzacz” z potężną siłą wsysa brud z pierwszego. Świetny pomysł – nie musimy po krótkim odkurzaniu wyrzucać zawartości do kosza, czy sedesu, a kurz „wtórnie” nie wraca do mieszkania. Worek w „doku” jest tak duży, że w moim małym mieszkanku wystarczyłby pewnie na kwartał sprzątania.
Bateria – ku mojemu zaskoczeniu – starcza na od +/- 12 minut (przy „odrzutowym”, wciągającym wszystko trybie Jet) do przeszło pół godziny (w najsłabszym, ale zazwyczaj wystarczająco efektywnym). Ile czasu jeszcze będziemy odkurzać, widzimy na wyświetlaczu LCD na rękojeści, dostosowującym się na bieżąco do tego, co wyprawiamy z odkurzaczem. Istotne jest jednak to, że odstawiamy go na stację dokującą i zapominamy o sprawie – bo ładuje się sam.
Dobry odkurzacz nie byłby tak dobry bez pełnego wyboru szczotek. To kolejna rzecz, którą Samsung świetnie rozwiązał. Mały stojaczek, z czterema miejscami na wpięcie pełnego wyboru szczotek i miejscem... na zapasową baterię. Ze względu na ostatni element możemy – ale nie musimy – podłączyć stojak do prądu.
Kapitalny sprzęt. Szkoda, że w najbardziej rozbudowanej wersji droższy od części topowych smartfonów tej samej firmy (dostępnych oczywiście w naszym sklepie), bo bardzo go polubiłem.
Motorola Edge 30 – nie zapomnij powerbanka
Jeśli kojarzy się Wam: „Ej, przecież on już ten telefon testował!” – to macie trochę racji. Trochę, bo w czerwcu, w poprzednim odcinku „na rozkładzie” była u mnie Motorola Edge 30 Pro. Czy wersji bez dodatku brakuje czegoś poza trzema literkami P-R-O?
Na pewno brakuje +/- 2 tysięcy złotych do zapłacenia przy kasie. O ile bowiem Pro to absolutnie flagowiec, Edge 30 to mocny średniak. Na czym oszczędzamy? Np. na obudowie, w pełni plastikowej. Ale przyznam się, że zdałem sobie z tego sprawę, dopiero gdy o tym... przeczytałem. Tzn. OK, telefon faktycznie jest lekki (155g przy 200g w Pro), po stuknięciu w obudowę „tajemnica” wychodzi na jaw, ale kurczę, zupełnie mi to nie przeszkadzało! Gorzej niestety, że kolejną oszczędnością okazała się bateria. Jeśli wychodziłem z domu do biura – w porządku, bo tam mam drugą ładowarkę. Gdy jednak poszedłem na konferencję, gdzie notowałem, korzystając z Google Keep, ok. 13 musiałem już podłączać telefon do powerbanka. 4020 mAh? Absolutnie za mało. Prąd ładowania 33W przy ogniwie, które trzeba tak często ładować, to minimum przyzwoitości.
To jednak jedyne na co mogę narzekać. Dwa główne obiektywy po 50 Mpix to ta sama optyka co w przypadku Pro, zdjęcia wychodzą – jak na telefon ze średniej półki – bardzo dobrze. Z optyczną stabilizacją, dobrym trybem nocnym i filmy z opisywanym przeze mnie ostatnio super slow-mo 960 fps. Obiektyw do selfie ma mniejszą, ale wciąż jak dla mnie dobrą rozdzielczość. Tak samo w przypadku ekranu OLED i odświeżania 144 Hz. Są tak dobre, że czasami w metrze nie chciało mi się wyciągać z plecaka tabletu. Dobra, 3,5 cala ekranu mniej :), ale jakość naprawdę jest bardzo dobra.
Wydajność? Snapdragon 778G+ nie zawiódł mnie ani razu. Wiele aplikacji naraz, granie na pełnych ustawieniach w PUBG, wiele zakładek w Chrome – nic się nie „wysypało”. Jeśli szukacie telefonu ze średniej półki, za sensowne pieniądze – to zdecydowanie jedno z urządzeń, którym warto się przyjrzeć. Ale na wszelki wypadek dokupcie powerbank.
Komentarze
Żałosne… 1000GB na 31 dnie… A czemu nie milionGB?!?!?! 😛
Odpowiedzwystarczy trochę pomyśleć i przedłużyć sobie na rok i więcej, bonus wchodzi w zakładkę bonus gb za doładowanie. Bardzo kozacka promocja.
Odpowiedz1000gb za zgody a pozniej milion telefonow od Bog wie kogo z ofertami Bog wie czego, dziekuje postoje.
Odpowiedz@peter – Masz rację
OdpowiedzNie ma nic za darmo!!!! Ludzie lecą na 1000GB , jak ” pszczoły do ula ” Później po wyrażeniu takiej zgody będą dzwonić , wysyłać sms , maile o każdej porze dnia i nocy przez całą dobę i każdy ɓedzie miał dostęp do tego numeru telefonu !!!!
Naiwnych klientów niemyślacych racjonalnie jednak nie j brakuje .
Masz rację , szukają naiwnych ludzi , nie ma nic za darmo , człowiek wyrażając zgodę sprzedaje swoje namiary i dane !!!!!!
Odpowiedz