Przez ostatnie kilkanaście dni czytałem w mediach, jak to UKE nas wspiera kosztem operatorów alternatywnych i kablówek. Zrzeszający ich KIGEiT wysłał nawet skargę do Komisji Europejskiej. Zadziało się PR-owo i lobbingowo. A poszło o regulacje, które przestają kogokolwiek faworyzować i mają dbać nie tylko o konkurencję na rynku, ale także inwestycje. Wiem, że to bolesne biznesowo, kiedy nagle przestaje się mieć na rynku fory i szczerze rozumiem obronną nadaktywność, zwłaszcza kablówek. Jest czego bronić. Przez ostanie kilka lat, zwłaszcza w dużych miastach, konkurenci maksymalnie wykorzystali przywilej dostępu do regulowanej sieci Orange Polska, przy jednoczesnym braku konieczności udostępniania własnej komukolwiek. Mogli też dyktować dowolnie ceny, w przeciwieństwie do nas. Teraz, kiedy obowiązki mogą być symetryczne, czytaj ty korzystaj z mojej sieci, a ja z twojej oraz walczymy o klientów na takich samych rynkowych zasadach, podniósł się lament. A fakty są takie, że w dużych miastach jak np. Trójmiasto, Warszawa, Kraków nasz udział w dostępie szerokopasmowym jest zdecydowanie niższy od kablówek. Poniżej tabela pokazująca podział rynku w 2011 roku, Orange Polska versus kablówki i operatorzy alternatywni, który od tego czasu nie zmienił się znacząco. Na wielu osiedlach, gdzie mieszkają najzamożniejsi klienci panuje niemal monopol kablarzy, bo konkurowanie z nimi było praktyczne niemożliwe. To przyniosło im duże przychody i zyski więc nie trzeba było inwestować na mniej opłacalnych terenach. Dlatego pytanie, czy będąc na ich miejscu, nie chcielibyście zachować status quo albo chociaż opóźnić ile się da zmiany, pozostaje retoryczne. Rozumiejąc o co walczycie drodzy konkurenci, proszę nie nazywajcie powrotu do normalności faworyzowaniem Orange Polska. Nikt, kto zna ekonomię w to nie uwierzy.