Za linią boczną rozgrywa swój własny mecz. Odgrywa koncert. Podskakuje, krzyczy, zaciska pięści, wymachuje rękami. Żyje. Jak twierdzi, to oni dali mu życie - jego zawodnicy, którzy traktują go jak ojca. Dla nich, ale i z ich pomocą, stworzył coś z niczego. Najpierw była zabawa, pożyczone koszulki, spodenki w kwiatki. Dziś jest drużyna, która na mecze przyciąga tłumy. Gdy usiłuje wściekły wbiec na parkiet, powstrzymuje go jego podopieczny. Wspierają się wzajemnie, są jak rodzina. Nic dziwnego, że nawet na wywiad Marek Strzyżewski, trener zespołu piłki ręcznej Granitu Czarnych Olecko, wybrał się w asyście dwóch swoich zawodników.
Wie Pan, jak zawodnicy zapisują numer telefonu do Pana w telefonie?
Wenta albo Wentuś.
Z czego to wynika? Czy jest Pan dla nich kimś więcej niż trenerem?
To chyba nie do mnie pytanie, zawodnicy powinni to powiedzieć. Być może zapisują mnie jako Wentę, bo ten trener podchodzi do sportu tak jak ja. Potrafił stworzyć w drużynie narodowej system rodzinny. Sam uważam, że jeżeli się ma drużynę i zawodników, to się o nich dba. W sprawach miłosnych, rodzinnych, jeżeli chodzi o oceny i szkołę, jeżeli chodzi o parkiet. Możemy stworzyć wtedy jedną wielką rodzinę, czternastu zawodników plus ja. Od tego się zaczyna.
Co jest nadrzędnym celem Pana drużyny?
Jedność. Wszyscy moi wychowankowie są w tej chwili na studiach. Potrafią przyjechać na mecz ligowy, ale wcześniej spotykamy się, rozmawiamy. Jak idzie, jakie kolokwium niezaliczone, jak się układa w ich życiu prywatnym. Trzeba ich trochę poskromić, by za dużo nie balowali w klubach, bo rodzice niestety wykładają na nich za duże pieniążki. Mamy koleżeńskie układy, ale oni mają szacunek do mnie. Niektórych zawodników wyciągnąłem, może nie aż z takiego strasznego dna, ale na pewno wychodzą na prostą. To jest ważniejsze niż cała ta oprawa. Przez sport można wyciągnąć chłopców na porządnych ludzi.
W ostatnim meczu na trybunach było ponad 250. kibiców. Nawet gdyby przyszła rodzina wszystkich zawodników, to nie byłaby nawet połowa widzów. Przyszli ludzie zainteresowani piłką ręczną, której jeszcze niedawno w Olecku nie było. Stworzył Pan od podstaw drużynę, która cieszy się zainteresowaniem w mieście, przyciąga kibiców.
Jest nas dwóch. Pracuję z Darkiem Dźwilewskim, skrytym, cichym, nieskłonnym do wywiadów, ale jest to nasza wspólna zasługa oraz naszych rodzin. Moja żona jest bardzo zaangażowana, nie dość że stara się zjednoczyć ludzi na trybunach, to jeszcze jest matką dla zawodników. Jednocześnie potrafi ich zrugać i bywa dla chłopców nawet groźniejsza, niż ja sam. Interesuje się ich nauką, popycha mnie do tego, by zadzwonić, postarać się coś załatwić. Chłopcy wiedzą, że mogą liczyć na nasze wsparcie.
Ma Pan na myśli na przykład kontakty z nauczycielami?
Potrafimy nawet zadzwonić na uczelnię, jeżeli jest jakiś problem. Dużo pomagają nauczyciele z liceum. Niektórzy dzięki naszej drużynie zmienili podejście do sportu - kiedyś mieli takie wyobrażenie, że jeżeli uczeń jest sportowcem, to musi być chuliganem.
A jak to się zaczęło? Kiedyś odnosił Pan sukcesy jako zawodnik.
To zostawmy, jest to moja prywatność, nie będę się chwalił, nigdy tego nie robiłem i nie zrobię.
Ile czasu minęło od momentu, kiedy przestał Pan grać?
Minęło 18 lat, nie włączałem się w tym czasie do sportu.
Co się zmieniło w Pana życiu, że nagle postanowił Pan stworzyć coś z niczego?
Zaczęło się niewinnie. Przyszło dwóch chłopaków z liceum na trening. Spotykaliśmy się towarzysko, raz w tygodniu, pograć sobie, porzucać, mieliśmy zabawę. Oni ściągnęli sobie około dziesięciu zawodników - jeden przewracał się o własne nogi, drugi nie miał ze sportem nic wspólnego. Mam trochę zaprzyjaźnionych klubów, pojechaliśmy na pierwszy turniej. Pożyczyliśmy koszulki. Spodenki były w kwiatki, w palmy. Graliśmy z trzecią drużyną w województwie. Po rozgrzewce myślałem - o Matko, Boże, miej mnie w opiece, żebyśmy nie przegrali pięćdziesięcioma. Chłopcy się sprężyli, przegraliśmy pięcioma bramkami. Od tego się wszystko zaczęło.
Jak ta zbieranina przeistoczyła się w drużynę?
Zjednoczyliśmy rodziców, nie mieliśmy pieniążków, ani centa. Wiadomo, to są uczniowie, nie wszystkich rodziców było stać. Było nas ośmiu-dziewięciu, potrafiliśmy w trzy samochody jeździć czy do Dąbrowy, czy do Białegostoku. Gdy skończył się rok szkolny, usiedliśmy wspólnie i postawiliśmy sobie jasne warunki. Mamy wakacje - leżymy na plaży czy pracujemy, by kupić sobie dresy, piłki i koszulki, by wyglądać jak ludzie? Jak jeden mąż wszyscy poszli do pracy, całe wakacje pracowali.
A co z treningiem?
Tyle potu, ile wylaliśmy, i nerwów - nikt nam nie zabierze. To jest nasze. Była praca, trening, praca, trening. Dziewczyny poszły w odstawkę, zrozumiały, że chłopcy muszą harować, żeby coś osiągnąć. Na początku drugiej klasy liceum pojechaliśmy na turniej i byliśmy jedną z najlepszych drużyn, nie było na nas mocnych. Podchodzili do mnie trenerzy i pytali, co ja z nimi zrobiłem. Weszliśmy do finału wojewódzkiego, zajęliśmy czwarte miejsce.
W trzeciej klasie wynik był jeszcze lepszy.
Zdobyliśmy brąz. To moja wina, oni byli w stanie sięgnąć po złoto. Przemotywowałem zawodników, za mocno wbiłem im do głowy, że są w stanie wszystko wygrać i nie ma lepszej drużyny od nich. Byli najlepsi, ale zjadł ich stres.
W którym momencie drużyna ewoluowała do zespołu trzecioligowego?
Nawiązaliśmy kontakt z prezesem Podlaskiego Związku Piłki Ręcznej. Zaprzyjaźnione kluby stwierdziły, że możemy stworzyć trzecią ligę. Chłopcy pukali od drzwi do drzwi, prosili o każdy datek, szukali sponsorów. Pierwszymi byli rodzice. Robiłem zebrania, wieczorki zapoznawcze.
Jaka jest średnia wieku tej drużyny?
20 lat.
Rozmawiamy dzień po meczu ze Szczypiorniakiem Ełk. Dla porównania, jak wyglądał wiek piłkarzy tego zespołu?
Są tam chłopcy, którzy grają ze sobą od dwunastu lat.
Podczas wczorajszego meczu nieustannie Pan krzyczał, gestykulował, biegał, a w pewnej sytuacji zawodnik musiał powstrzymywać Pana przed wtargnięciem na boisko. Czy nie uważa Pan, że to może wpływać negatywnie na podopiecznych?
W stu procentach źle to na nich wpływa, dlatego pracuję nad sobą. Dobrze, że jest dwóch trenerów, bo ja w pewnym momencie właściwie gram. Przychodzę do domu, mam zakwasy, bolą mnie mięśnie tak jak zawodników. Pracuję nad tym, by nie być tak impulsywnym. Nie naśladuję Bogdana Wenty, który wylał sędziemu na głowę butelkę wody. Mam nadzieję, że wypracuję w sobie taką charyzmę, która sprawi, że będę spokojniejszy. Osobiście przegrałem ostatni mecz, mentalnie. Nie będę nikogo obarczał, to jest moja wina. Zawodników poniosła trochę euforia przy ponad 250. kibicach.
Nie wszyscy zawodnicy trenują po wyjeździe na studia.
Na pięciu przyjeżdżających nie trenuje tylko jeden, w Białymstoku, ale pracuję nad tym. Pozostali trenują w AZS-ach. Umówiliśmy się z ich trenerami, że nie będą zgłaszani do ligi. Grają jedynie w uczelnianych rozgrywkach. Dla mnie to wielka satysfakcja, bo opuścili nasze miasto, a wchodzą od razu do pierwszego składu drużyn, gdzie są chłopcy z 4. czy 5. roku, którzy grali w I czy II lidze. Jest to moim sukcesem.
Chłopcy mogliby grać w wyższej lidze, a wolą występować w Olecku?
Zapytał się Pan, czy jestem więcej niż trenerem. Oni to chyba robią dla mnie. Każdy z chłopców by się wypowiedział, że dla Zająca (to przydomek trenera Strzyżewskiego – przyp. red.) oni zrobią wszystko. Nieważne, czy trzeba wsiąść w pociąg, czy kolokwium jest na drugi dzień - wsiadają, jadą, wracają.
A co oni Panu dają?
Oni mi dali życie. Na meczu strasznie się stresuję, ale poza tym przy nich wypoczywam. Oni przyjdą z każdym problemem, wiedzą też i o moich problemach. Dają mi siłę życia.
Co jest potrzebne tej drużynie, by mogła ewoluować?
Każdy klub boryka się z finansami, z pieniążkami. Pomagają rodzice, pomogło miasto, szacunek należy się burmistrzowi, który pomógł, nie znając naszej drużyny. Potrafimy zlicytować koszulki, moja żona to robi, jakoś sobie radzimy.
Istnieje szansa na grę w wyższej lidze?
Graliśmy ostatnio mecze pucharowe. Spotkaliśmy się z drugoligowym klubem Szczypiorniak Dąbrowa Białostocka, nawiązaliśmy walkę, przegraliśmy 25:23. Był obecny prezes całej ligi i stwierdził, że jesteśmy jednym z faworytów do wygrania trzecioligowych rozgrywek. Fakt, że nam nie poszło (porażka na inaugurację sezonu - przyp. red.), ale to jest liga. Na drugą ligę potrzeba bardzo dużo pieniążków. Jeżeli studenci nie będą mieli problemów na uczelniach, może spróbujemy tej drugiej ligi. Jeżeli byśmy się dostali, chciałbym spróbować. Może to być jeden wielki awans, ale z dużym hukiem spadek.
Czy 5 lat temu ktoś słyszał w Olecku o piłce ręcznej?
Nie, nikt nie słyszał. Nikt nie wiedział, kim jestem. Może inaczej, wiedzieli, ale nikt nie wiedział, że kiedyś uprawiałem jakiś sport. Wielki szacun dla piłki nożnej, ale liczyła się tylko ona. W jednym z ostatnich artykułów w Internecie redaktor ujął rzecz w ten sposób: piłka ręczna wyrasta na numer jeden w Olecku. Oby tak było. Najważniejsze jest to, że ludzie, z którymi zaczynałem, 94. rocznik, doprowadzili do tego, że na meczach jest 250., 300. kibiców. To, co się dzieje w naszej hali, to jest ewenement chyba w skali Polski.
Ilu chłopców trenuje?
Mamy zaplecze 60. młodych ludzi, którzy się garną do gry. Niektórzy dobrze nie potrafią jeszcze wymówić „piłka ręczna”, a już chcą grać. Prowadzimy treningi w dwóch halach (wspólnie z trenerem Dźwilewskim - przyp. red.). Mamy zespoły młodzików, juniorów młodszych, starszych i seniorów. Nie wiem, jak my to robimy, jak sobie z czasem radzimy. Mamy problemy momentami, bo nieraz jesteśmy częściej na hali niż w domu. Szacunek dla naszych żon. Mamy non stop zajęcia pozalekcyjne w szkołach. Tam zostawiamy swoje serca. Nie liczymy, czy dostaniemy pieniążki za to, czy nie. Nigdy się o to nie pytaliśmy. Interesuje nas jedna rzecz – mamy grać, mamy wyszkolić, mamy odciągnąć ludzi od alkoholu, od komputerów, od papierosków. Zdarza się, że ktoś sobie inne papieroski zapali. Poradziliśmy sobie z takimi rzeczami. Wiemy wszystko o wszystkich.
Rodzice mogą obawiać się, że piłka ręczna jest zbyt agresywnym sportem?
Spotkałem się z takimi opiniami, że to jest bardzo brutalna gra. To może tak wyglądać z góry, może w telewizji, ale my jesteśmy od tego, by nauczyć unikania kontuzji. Nie jest tak, że sobie przychodzimy i gramy. Musimy wykonać ileś przewrotów w przód, w tył, przez lewe ramię, przez prawe. Działamy, by ustrzec chłopców przed kontuzjami, wypracowujemy pewne schematy.
Jest czas na pogłębianie umiejętności trenerskich?
Jeździmy z Darkiem (drugim trenerem – przyp. red.) na wykłady. Organizuje je Polski Związek Piłki Ręcznej lub nasz, Podlaski ZPR. Odbywają się bardzo często w całej Polsce, tylko każdy kosztuje od 300 do 500 zł, więc nas stać jest na to, by pojechać na przykład cztery razy w roku. Wchodzi bardzo dużo nowości. Zależy nam na tym, by nasi chłopcy nie odstawali od innych drużyn. Graliśmy w tym roku na turnieju przeciwko drużynie z Superligi, KPR Legionowo. To było uwiecznienie kariery dla naszych chłopców. Przegraliśmy dwunastoma bramkami, ale mecz był krótszy, a oni podeszli do nas trochę ulgowo. Teraz śledzę ich wyniki i trzymam za nich kciuki. Nie każdy zawodnik, grając 10, 15 lat, miał możliwość sparowania z Superligą.
Co by Pan powiedział komuś, kto ma pasję, ale nie ma warunków do tego, by realizować swoje cele, by robić to, w czym jest naprawdę dobry? Jak sprawić, by taki ktoś zorganizował wszystko od podstaw?
Mają wszyscy warunki. Jest to kwestia tylko wydeptania paru ścieżek, rozmów z dyrektorami. Młodzież garnęła się do nas już na etapie powstawania drużyny. Chłopcy chodzili za mną, podpowiadali, „trenerze - można to, można tamto”, zwracali się do mnie jak do ojca. Przede wszystkim jednak nie można myśleć o pieniążkach, tylko o młodzieży. Uczyłem ich podstaw, wszystkiego. Jak zachować się na studniówce, jak podejść do dziewczyny, gdy któryś coś przeskrobał i trzeba było z kwiatkiem biec. Ja nie miałem z tego pieniążków, wręcz przeciwnie, swoje wykładałem. I naprawdę stworzyłem drużynę. Pieniążki same w którymś momencie przyjdą, ktoś zobaczy, doceni. Uważam, że na tym wygrałem. Nauczyciele mówią czasami, że nie będą zostawać 10 minut dłużej po lekcji, bo nikt im za to nie płaci. Jeżeli ten stereotyp się zmieni, będziemy mieć sport na wysokim poziomie w Polsce.
wywiad przeprowadzono 3.11.2013