Tytuł jest nieco przewrotny, ale w sumie całkiem niegłupi. Przyglądałem się ostatnio statystykom i zastanawiałem się, ile tak naprawdę ruchu w sieci jest „legitnego”, a ile to aktywności cyber-przestępców (spam, DDoS, inne ataki). I czy tak naprawdę dążenie do coraz szybszej sieci wynika z pragnienia coraz szybszego dostępu do informacji, czy tego, by... skompensować „brudny” ruch i móc spokojnie wykonywać nasze codzienne sieciowe aktywności. I co, kiedy przestaniemy dawać radę?
Zastanawialiście się, co by było, gdyby nagle zabrakło internetu? Nie na chwilę, nie na kilka minut. Tylko tak po prostu, skończyłby się. Wakacje są, stąd mnie na takie przemyślenia naszło. Ciekawe, ilu z tych, którzy odwrócili się od klasycznych mediów, wróciłoby do nich? Z telewizją miałbym problem, ale czytać lubiłem zawsze, więc z gazetami nie miałbym problemów. Odnowilibyśmy więzi międzyludzkie, chodzilibyśmy do siebie (takie dinozaury jak nie przymierzając ja, pamiętają) i pytali: „Co nowego?”, zamiast bezrefleksyjnie chłonąć statusy z serwisów społecznościowych. Rozkład jazdy autobusu sprawdzilibyśmy na przystanku, a nie w aplkacji. Chodzilibyśmy do bibliotek, a szukając informacji pracowali mózgiem, a nie klawiaturą. Czytałem jakiś czas temu wywiad z profesorem wyższej uczelni, który studentowi, twierdzącemu: „Panie profesorze, ale przecież to wszystko jest w necie!” odpowiedział z wielką klasą: „Tak szanowny panie. Dlatego pańska wiedza zniknie, gdy nie będzie prądu. Moja zostanie”. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że maksymalnie po dekadzie istotnie wzrosłoby średnie IQ w narodzie.
Cóż – trzeba by chodzić do sklepów, czasami zajrzeć do oddziału banku, ja bym najbardziej płakał za niemożliwością ściągania nowych e-booków (no bo skąd je wziąć, jak internetu nie ma? chociaż... może na płytach!). Ale jednocześnie nigdy by nas nie szpiegował online, nie wykradał naszych danych i nie byłoby cyber-przestępczości... Kurczę, może to nie byłoby takie głupie?
PS: Jarek - dzięki za inspirację!