Grałem ostatnio w meczu amatorskiej ligi, w którym walczyliśmy o miejsce w barażach o awans szczebel wyżej. W końcówce pod polem karnym przeciwnika zostałem powalony na ziemię w ułamku sekundy. Nawet nie pamiętam, jak to się stało. Kiedy kulejąc schodziłem z boiska, rywale wściekli krzyczeli na sędziego, że nie było faulu.
Skoro w mojej lidze, w której stawką jest torba gruszek, faulujesz, by przetrwać, to co się będzie działo 24 maja w finale Ligi Mistrzów? Mieszkańcy Madrytu mogliby mieć wielkie święto, bo po raz pierwszy w historii w finale zmierzą się dwa kluby z jednego miasta. Oczywiście nie będzie to powód do świętowania, lecz do wojny. Szanse na to, że w meczu więcej będzie dobrej gry niż walki wręcz, są nikłe. Tak pisał Dariusz Wołowski na sport.pl o rywalizacji Realu i Atletico: „Cztery mecze tego sezonu przypominały ustawki ulicznych gangów”. I jeszcze: „Gdybym miał wybrać najbardziej brutalny mecz tego sezonu we wszystkich ligach Europy, postawiłbym na pojedynek Realu z Atletico z 5 lutego w półfinale Copa del Rey.”
Nie można się też spodziewać, że kibice więcej uwagi poświęcą wspieraniu swojej drużyny niż ubliżaniu rywalom. Ostatnio swoje możliwości zaprezentowali fani Atletico. Jeśli wierzyć słowom Papakouli Diopa, kibice obrażali go na tle rasistowskim po przegranym przez ich zespół meczu z Levante. Po ostatnim gwizdku Diop zaprezentował w odwecie małpi taniec pod sektorem kibiców rywali.
To drugi przejaw rasizmu w ciągu kilku ostatnich dni na hiszpańskich boiskach. Wcześniej ktoś rzucił bananem w Daniego Alvesa, choć to wydarzenie miało akurat pozytywne konsekwencje. Piłkarz bowiem banana zjadł, czym sprowokował cały świat do gestów solidarności. I tak zdjęcia sportowców z bananami stały się przez chwilę motywem przewodnim Facebooka. Podobno tę akcję zaplanowała wcześniej agencja PR dla Neymara, a jedynie zbiegiem okoliczności owoc zjadł Dani Alves. Ile w tym prawdy - nie wiadomo. Najważniejsze jednak, że spontanicznie sportowcy i kibice zmobilizowali się, by zadrwić z rasizmu.
Był to jednak jeden z nielicznych akcentów pozytywnych wydarzeń wokół sportu. No bo o czym było ostatnio najgłośniej w mediach? Właściciel klubu NBA Donald Sterling dostał dożywotnią dyskwalifikację i musi zapłacić 2,5 mln dolarów, bo miał pretensje do swojej partnerki, że przyprowadziła na mecz ciemnoskórych znajomych (nagranie z rozmową umieszczono w Internecie). Kibice pierwszy raz legalne bili się na ringu, a w gali MMA walczyli 12-latkowie bez żadnych zabezpieczeń. Polski Związek Tenisa Stołowego wszczął postępowania w sprawie ustawienia czterech meczów ligowych. Kibice Napoli nie pozwalali na rozpoczęcie finału Pucharu Włoch, bo jeden z nich został postrzelony przed spotkaniem. Na murawę leciały race i petardy, a opóźnienie meczu negocjował (!) z kapitanem Napoli szef kibiców, czyli jak donosiły media „syn mafiosa z Camorry”. Frank Ribery w półfinale Ligi Mistrzów uderzył rywala, czego nawet nie zauważył sędzia.
Czy finał Ligi Mistrzów da pretekst, by pisać wyłącznie o sporcie? Nie sądzę.