Dziecięcy futbol szczęśliwością płynie - mogłoby się wydawać. A jednak w dzisiejszych czasach mały piłkarz jest narażony na tak wiele przykrych zdarzeń, że czasami nie pozostaje mu nic innego, jak tylko się rozpłakać.
Był w mijającym roku taki mecz 9-latków w Warszawie, który przerwano ze względu na zachowanie kiboli. Dodajmy - takich prawdziwych, dorosłych, jakich zwykliśmy widywać na meczach pierwszych drużyn. Musiały więc dzieci znosić nie tylko całą serię wulgaryzmów pod swoim adresem, nie tylko szyderczy śmiech podchmielonych widzów, ale i przeraźliwy huk rzucanych wokół boiska petard.
Te same dzieci, wiedzione ambicją własną i swoich rodziców, chciały skorzystać z szansy trenowania w nowo powstałej szkółce Barcelony. Wiele z nich nie zamierzało rezygnować z gry w dotychczasowym klubie. Zostały jednak do tego zmuszone. - Po treningu, który odbył się tuż po zakończeniu testów do FCB, trener zapytał chłopców, kto jest zdecydowany, by trenować w Barcelonie. Ci, którzy podnieśli rękę, usłyszeli, że był to ich ostatni trening, bo zdradzili klub - relacjonuje rodzic jednego z młodych piłkarzy, których taki los spotkał w Polonii Warszawa.
Czy w przypadku 9-latków możemy mówić o zdradzie barw? To są dzieci, które najchętniej nocowałyby na boisku i chcą po prostu grać. Mogą to robić dzięki determinacji rodziców. Jeśli ci chcą częściej wozić synów na zajęcia, by dać im większą szansę na rozwój, dlaczego cokolwiek miałoby stać na przeszkodzie? Nawiasem mówiąc - czy naprawdę obawiamy się, że wyszkoleni w warszawskiej Barcelonie chłopcy będą w przyszłości masowo zasilać Barcelonę hiszpańską, a nie kluby w Polsce?
Bez względu na to, w jakim zespole szlifują swoje umiejętności młodzi adepci futbolu, są narażeni na jeszcze jeden zadziwiający proceder - selekcję. W wielu szkółkach, również FCB, dzieci żyją ze świadomością, że pewnego dnia mogą usłyszeć „do widzenia”. Owszem, ich rodzice otrzymają namiary na inne kluby, do których będą mogli się zgłosić, ale w pierwotnym już dla ich pociech miejsca zabraknie.
Za logiczne możnaby uznać funkcjonowanie w ramach jednego klubu kilku drużyn, które odzwierciedlałyby stopień zaawansowania graczy. Wraz z postępem lub regresem formy chłopcy byliby przesuwani do zespołu A, B lub C. Natomiast wykluczanie z gry kogokolwiek na tak wczesnym etapie rozwoju wydaje się niesłuszne.
Dzieciom pozostaje zacisnąć zęby, zobojętnieć na zachowanie kiboli i walczyć do upadłego o pozostanie w swojej drużynie. Być może dzięki temu w przyszłości zostaną profesjonalistami. Tylko czy gra będzie je w ogóle jeszcze cieszyć?