
Francuzi mają pecha. Turniej Rolanda Garrosa dla graczy znad Sekwany kończy się na ćwierćfinałach. „Adieu” powiedział Roger Federer Gaelowi Monfilsowi, wcześniej „Adieu” Soderling powiedział Simonsowi. Perełką, na którą liczą pozostaje Marion Bartoli. Zakwalifikowała się do półfianłu.
Polacy też mają pecha. Agnieszka Radwańska Paryż zapamięta z wietrznych dni, w których fruwało wszystko. Powiewały sukieneczki, fruwał wokół kortów zapach lakieru na paznokciach, fruwały niekontrolowane piłeczki, fruwały nawet słowa o obecnym ojcu-trenerze.
Ale Anglicy nie mają również powodów do zadowolenia. Śmieją się szyderczo z Francuzów, ale to śmiech przez łzy. Za ponad dwa tygodnie największy trawiasty turniej, a Anglika od Tima Henmana to Londyn nie pamięta. Co prawda, słynne miejsce, w którym zbierają się tenisowi kibice przemianowano ze wzgórza Henmana na Andy Murray’a. Tyle, że Andy nie jest Anglikiem a… Szkotem. Chyba nie trzeba tłumaczyć jaka „przyjaźń” łączy te dwa państwa? To dopiero paradoks.
Otwarte mistrzostwa Francji w tenisa podbija wschodnia ściana. Dwie Rosjanki, Chinka i Białorusinka w grze. Jedna sprawa jest też widoczna jak na dłoni. O ile męski tenis na turnieju Rolanda Garrosa jest do bólu przewidywalny – półfinały to czterech panów kolejno roztawionych z numerkami 1., 2., 3., 4., o tyle panie to niejednokrotnie niespodzianki. W każdym razie ja przewiduję, że na Wimbledonie będzie podobnie i na US Open również.