Belgowie rozrywali obronę USA, szturmowali bramkę Howarda, włamywali się na pole karne jakby posiedli najznamienitsze wytrychy, jakby połknęli wszystkie kody. Amerykanie odpowiadali sporadycznie, odpowiadali nieporadnie i wielkim sukcesem było dotrwanie z czystym kontem do dogrywki. Kiedy stracili drugą bramkę, a komentatorzy zastanawiali się, czy aby nie skończy się wynikiem dwukrotnie wyższym, odwracałem się półprzytomny na drugi bok – na tyle zmęczony, że nie byłem w stanie wyłączyć telewizora.
I wtedy na równe nogi zerwał mnie gol dla USA, a to, co działo się od tego momentu, zakrawało na absurd, było irracjonalne i wspaniałe jednocześnie. Amerykanie rzucili się do ataku, nagle ich akcje stały się składne, nagle zyskali jakieś tajemnicze moce, biegali szybciej, skakali wyżej i osiągnęli miażdżącą przewagę, jakby na te ostatnie kilkanaście minut na mundialu oddali wszelkie zapasy energii – również te, które miały im pozwolić jakoś dowlec się z boiska do szatni, również te, które miały pozwolić im się pozbierać przez najbliższych kilka dni. Amerykanie przekroczyli granice ludzkich możliwości, bo naprawdę nic nie zapowiadało, że są w stanie jeszcze się ocknąć. Stanęli na głowie, wydusili z siebie każdą najmniejszą cząstkę energii i o mały włos nie doprowadzili do rzutów karnych, w których Howard - bóg i batman w jednym, mógł zabrać ich do najlepszej ósemki.
Tak się jednak nie stało - w ćwierćfinale zobaczymy wyłącznie te zespoły, które wygrały swoją grupę. Zdumiewające, jak minimalne różnice decydowały o awansie, jak długo męczyły się Brazylia, Francja i Argentyna, na jak niespodziewany mur natknęli się Niemcy. Zostało osiem drużyn - sponiewieranych, wytarmoszonych, poobijanych i zmęczonych. Na co jeszcze musimy się przygotować? Kto to reżyseruje?! Kogo spodziewać się w finale i dlaczego mundial wygra Kolumbia?
Pary ćwierćfinałowe:
- Brazylia - Kolumbia
- Francja - Niemcy
- Argentyna - Belgia
- Holandia - Kostaryka