Urządzenia

Co w gadżetach piszczy (39)

9 października 2021

Co w gadżetach piszczy (39)

Wiecie, że mój nieregularnik o gadżetach miał kilkanaście dni temu… siódme urodziny? Tak, sam jestem w szoku, że to tak długo! Ktoś pamięta, co wtedy testowałem? Oczywiście możecie spojrzeć sami, ale jeśli wolicie zrobić to potem, były to: przystawka do TV Ferguson FBox 2, tablet Nvidia Shield i ciekawy (acz technologia NearFA się nie przyjęła) głośnik bezprzewodowy Xrinda.

Czasy zmieniły się dość znacznie, technologie zrobiły olbrzymi krok do przodu. Gdy pisałem pierwszą część, na pewno nie wszystkie urządzenia, które opiszę poniżej byłbym sobie w stanie wyobrazić. Dziś przyjrzymy się kolejnemu sprzętowi, ułatwiającemu pracę zdalną, nowej odsłonie słuchawek, której jestem ogromnym fanem i małemu urządzonku, które znacząco ułatwia przenoszenie się między domowym i – hmmm – prawdziwym(?) biurem.

Poly P21 – Co najmniej cztery w jednym

Home office… Gdyby nie było wielu, naprawdę wielu kandydatów na Słowo Roku 2020 (kurczę, a może nawet jeszcze ’19?) to byłby zdecydowany zwycięzca. Choć z drugiej strony… Powiedzcie sami, czy czas pandemii trochę nam nie pomógł? OK, linie lotnicze, czy kolejowe – że o hotelach już nie wspomnę – pewnie narzekają, ale czy to faktycznie nie wygodniejsze, zamiast jeździć/latać w różne miejsca Europy/świata, po prostu siąść przed monitorem? Najlepiej takim, jak Poly P21 🙂

Monitor, hub do wideokonferencji, profesjonalny głośnik, a nawet… ładowarka do komórki. Poly P21 spełnia sporo ról, w każdej spisując się bardzo dobrze. Zacznę od tej ostatniej, bo ona mnie faktycznie mocno zaskoczyła. Widzicie to drobne wybrzuszenie na środku stopki na zdjęciu? Otóż to ładowarka indukcyjna! Nie sprawdzałem prędkości ładowania, po prostu odkładałem na nią telefony, gdy pracowałem w domu, po jakimś czasie podnosząc naładowane 🙂

Monitor to 21 cali w rozdzielczości Full HD, z zasłoniętym domyślnie czerwoną zaślepką okiem kamery o podobnej rozdzielczości. Nie śledzi nas co prawda (to oko) jak w przypadku P15, ale opcje aplikacji Poly Lens (niezbędna do uruchomienia monitora) dają bardzo dużo możliwości ustawień, włącznie z maksymalnie czterokrotnym zoomem. No i widoczny na dole, rozpostarty na całą szerokość głośnik. Uwielbiam głośniki Poly – ich jakość jest taka, że bez problemu można przez nie puszczać dynamiczną muzykę.

Do tego ultrałatwe przygotowanie do pracy (wsunięcie stopki, aż „kliknie”), podłączenie kabli, instalacja aplikacji Poly Studio i w zasadzie tyle. A potem tylko korzystać. Mnie się podobało.

Jabra 85t – Wyznacznik jakości

Jestem fanbojem Jabry. Po prostu. Testowanie kolejnych bezprzewodowych słuchawek duńskiego producenta, począwszy od debiutanckiego modelu 65t, stało się moją pasją 🙂 Serio, nie żartuję. Gdy trafiły do mnie pierwsze TWSy Jabry wiedziałem, że znalazłem słuchawki kompletne. Z tym większym zainteresowaniem brałem się za kolejne, zastanawiając się, co można w nich jeszcze poprawić?

Douszne „pchełki” (to mój ulubiony rodzaj słuchawek) na kablach zawsze mnie irytowały. To, kiedy rozplątując, uszkodzę sprzęt, było tylko kwestią czasu, więc mnie akurat rezygnacja producentów smartfonów z gniazd mini jack zupełnie nie zmartwiła. Małe Jabry trzymam w pudełku w kieszeni, a gdy ktoś zadzwoni – wkładam do ucha, one się włączają, łączą z telefonem i odbierają rozmowę. Nie inaczej jest w przypadku modelu 85t, acz w ich przypadku pudełko jest wyraźnie większe od poprzednika, choć nie na tyle, by przeszkadzało. Zmienił się też nieco kształt i rozmiar (na mniejsze) samych słuchawek, a także gumek. O tych drugich muszę powiedzieć „niestety”, bowiem 85t to pierwsze małe Jabry, które potrafią wypaść mi z ucha, podczas gdy poprzednie trzymały się jak przyklejone.

Jakość jednak wyrywa z butów. Wróciliśmy do pracy hybrydowej, więc 1-2 razy w tygodniu jeżdżę metrem, gdzie ANC okazuje się zbawieniem. Mój mózg jest bardzo czuły na pewne specyficzne, piskliwe dźwięki, m.in. te, które wydaje podziemna kolejka. Nawet przy ostatnim, 11. poziomie wyciszania, nieco stukotu słychać, ale wystarczy włączyć tryb Hear Through, by zdać sobie sprawę jak wielka jest różnica. W ogóle jakość dźwięku w nowych TWSach Jabry możne bardzo szczegółowo stuningować pod siebie – począwszy od opcji MyFit, która poinformuje nas, czy dobraliśmy dobry rozmiar wkładek, skończywszy na MySound, która przetestuje „słuchalność” każdego ucha oddzielnie, by generować jak najlepszy dźwięk właśnie dla nas.

Pamiętam, gdy moja ś.p. Babcia na odkurzacz mówiła: „Misiu, wyjmij elektroluks”. Wpadłbym jeszcze na parę pomysłów, gdzie konkretny produkt jest wyznacznikiem jakości do tego stopnia, że jego nazwa staje się potoczną dla wszystkich. Dla mnie małe TWSy to po prostu „Dżabry”.

Baseus Hub – Klik i wszystko podłączone

To urządzenie to gadżet wyjątkowy, bowiem nie dostałem go na testy, lecz po prostu, bez próbowania, kupiłem. Tak, takie też mi się zdarzają 🙂 Co więcej, kupiłem impulsywnie, na szybko, gdy trafił do mnie opisywany dwa odcinki temu Poly P15. A to dlatego, że w zestawie był wyłącznie kabel do połączenia USB-C – USB-C, a mój służbowy komputer ma tylko jedno takie gniazdo! Nie byłoby to większym problemem, gdyby nie fakt, że dla ułatwienia przenoszenia się z home office do „biurowego biura” wszystkie niezbędne kable podłączam do huba, włącznie z ładowaniem przez USB-C właśnie. A skoro po podłączeniu dongla od słuchawek, kabla od drukarki, ładowania i HDMI rzecz jasna w poprzednim hubie nie miałem już na nic miejsca, to… jak przetestować belkę wideo? Szybkie poszukiwania w pewnym serwisie aukcyjnym 😉 skończyły się odnalezieniem jednego jedynego spełniającego moje wymagania modelu. Halo, producenci! To naprawdę problem zrobić huba z USB-C pass-through i drugim gniazdem?

A sprzęt Baseusa – cóż, co można napisać o hubie? Fajnie wygląda z tą przezroczystą częścią. Niektórym może się nie spodobać fakt, iż jest dopinany „na sztywno” do gniazda (trzeba dopchnąć, aż kliknie). Ja akurat domowe biurko mam dość małe, więc idealny jest dla mnie sprzęt ściśle przylegający do komputera. Nie zajmuje miejsca 🙂 A poza tym, po prostu działa. Dla dongla nie jest problemem fakt, że nie jest podłączony bezpośrednio do komputera, a obraz z monitora… Cóż, toż transmisja jest cyfrowa, więc może albo działać albo nie. Tutaj działa 🙂 Problem? Jeden. Akurat tego modelu, CAHUB-TD03 nie ma obecnie na magazynie producenta. Jeśli znacie jakiegoś innego producenta takich hubo, dajcie znak w komentarzu.

Oczywiście czym byłyby „piszczące gadżety”, gdyby nie odnośnik do naszego sklepu, prawda? 🙂 Choć akurat żadnego z opisywanych sprzętów w nim nie ma (sorry 🙁 ), w kategorii „Akcesoria” dla miłośnika słuchawek, hubów i nie tylko na pewno coś się znajdzie!

Udostępnij: Co w gadżetach piszczy (39)

Urządzenia

Co w gadżetach piszczy (38)

7 sierpnia 2021

Co w gadżetach piszczy (38)

Dziś tekst gadżetowy nieco inny niż zwykle. Gadżety niby trafiły do mnie cztery, ale ciężko je opisywać oddzielnie. W obu przypadkach dopiero fakt połączenia ich w użytkowaniu w parę powoduje, że zdecydowanie warto im się przyjrzeć.

Dzisiaj więc najpierw pracujemy w domowym biurze, by następnie oddać się relaksowi.

Poly Voyager Focus 2/Poly Studio 5 – W sam raz do domowego biura

Jedni mówią, że niebawem wrócimy (przynajmniej na kilka dni w tygodniu) do zakładów pracy. Inni, że kolejne warianty Covida spowodują, że znów na dłużej zagościmy w domach. Tak, czy siak – ta dwójka na pewno się przyda, czy to do pracy, czy (oby nie było takiej potrzeby!) zdalnej nauki.

Poly Voyager Focus 2, czyli nowy model popularnych biznesowych/call center’owych słuchawek i mała kamerka Poly Studio 5. Wymarzony sprzęt do home office, bo nawet przy małym biurku ani trochę nie zajmuje miejsca (choć to nie zawsze plus, o czym za chwilę). Oba sprzęty mają u mnie wielkie plusy za intuicyjność, ergonomię i łatwość użycia. Studio 5 to mała kamerka HD 16:9, z polem widzenia 80 stopni. Nie wymaga montażu, po prostu kładziemy ją na monitorze, integralna stopka pozwala zorientować ją w pionie, a w poziomie możemy ją po prostu obracać. Domyślnie zasłonięta, włącza się w momencie odsłonięcia przesłony. Dzięki rozmiarowi możemy ją wrzucić do plecaka, czy nawet kieszeni spodni, gdy domowe biuro przeniesiemy gdzieś indziej. Po co mi taka kamera, skoro teraz niemal każdy komputer ma swoją? Ta daje większe możliwości dzięki aplikacji Poly Lens i zazwyczaj lepszą jakość obrazu. Minusy? Nie chciała pracować z aplikacją do wideo konferencji Jitsi.

Jeśli się już widzimy, to warto się usłyszeć, prawda? Słuchawki Voyager Focus mają świetne (trzystopniowe) ANC – naprawdę pomagają odłączyć się od domowych realiów, gdy czeka nas ważne spotkanie. By podłączyć je do komputera – wtykamy weń dedykowanego „dongla” USB. To ważne, bowiem na końcu ma on diodę, której kolor pokazuje, czy nas słuchać (niebieski), czy jesteśmy wyciszeni (czerwony). Ta bardzo istotna w biznesowych spotkaniach funkcja 😉 realizowana jest sposób genialny w swojej prostocie. Jeśli rozłożymy pałąk mikrofonu – możemy mówić. Gdy go podniesiemy – automatycznie jesteśmy wyciszani. Można to oczywiście zmienić z poziomu wspomnianej wcześniej aplikacji, ale… po co?

To sprzęt chyba bardziej na otwarte przestrzenie – w dużym mieszkaniu, gdy przeniosłem się kilkanaście metrów dalej i oddzielała mnie od komputera gruba ściana, słuchawki potrafiły się rozłączyć. Bateria wystarcza na długo, ale mi zabrakło ładującego doka, jak w poprzednim modelu. Choć na pewno ułatwia to sprawę o tyle, że nie „wiąże” słuchawek do biurka. Zaskoczyło mnie jednak, że w nowym modelu gniazdem ładowania jest… micro USB.

Samsung TV Q80 55”/Samsung Soundbar A650 – Idealny obraz, bezbłędny dźwięk

Dawno nie testowałem telewizorów, a pomysł na to, żeby przyjrzeć się jakiemuś nowemu wpadł mi do głowy tuż przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Jakimś cudem w agencji obsługującej Samsunga znalazł się jeszcze QLED z najnowszej kolekcji, więc w dniu rozpoczęcia Euro 2020/1 55-calowy telewizor Q80 znalazł się na mojej szafce, a niejako „w promocji” dołączył do niego soundbar.

Zacznę wyjątkowo od tego drugiego, bo jego wyjątkowo zapamiętałem. Pamiętam, gdy sporo czasu temu testowałem takie urządzenie Bose i wyznałem na łamach Bloga, że popłakałem się ze wzruszenia słysząc jak brzmi na nim kilka moich ulubionych utworów. Przy A650 akurat łez nie było, ale gdy puściłem „raczej głośno” kilka dynamiczniejszych kawałków, opadła mi szczęka. Nie uważam się nigdy za audiofila, nie mam jakiegoś super słuchu, ale w tamtej chwili soundbar Bose został – choć minimalnie – pokonany. Gwoli jasności – tylko jeśli chodzi o muzykę, bo np. oglądając z synami rewelacyjny „Whiplash” Damiena Chazelle’a nie czułem się wcale wbity w podłogę w warstwie dźwiękowej. Co innego obraz z telewizora…

W przypadku meczów Euro 2020 soundbar był bowiem wtórny, kluczem był telewizor. Prywatnie korzystam z 43-calowego Samsunga ze średniej półki, więc przeskok nie tylko o 12 cali, ale przede wszystkim na technologię QLED i obłędną czerń był gigantyczny. Nie znam się na tych wszystkich telewizyjnych marketingowych hasłach, ale kolory były przesoczyste (ale wciąż naturalne), czerń wyjątkowo czarna, a kontrast sprawiał, że wszystko było ostre jak żyleta. Nie będę Wam pisał o jakichś temperaturach kolorów, poziomie czerni, czy stopniu ostrości. Po prostu w tym telewizorze nie było się do czego przyczepić i gdybym dysponował odpowiednim budżetem, taki sprzęt wisiałby już w moim salonie na stałe. Filmy 4K z Wielkiego Kanionu, czy sceny na księżycu w Apple’owskim „For All Mankind” – dzięki nim nie miałem ochoty ruszać się sprzed telewizora. Swoją drogą, testowanie Q80 przekonało mnie ostatecznie, by powiesić telewizor na ścianie. Prędzej, czy później zmienię mój obecny odbiornik na lepszy model, pewnie QLEDa właśnie. Dzięki wykorzystanym technologiom telewizor tak wielki jest jednocześnie tak cienki, że – jak dla mnie – nie musi stać na szafce. Można ją wykorzystać np. do soundbara 🙂

Q80 pokazał mi też sporo opcji, z którymi wcześniej nie miałem do czynienia. Choćby możliwość podzielenia ekranu na dwie części, gdzie na jednej oglądaliśmy film, czy mecz, na drugiej zaś np. rzucony z podłączonego telefonu serwis społecznościowy. Żałowałem, że nie ma jeszcze sezonu NFL, bo mógłbym oglądać wynik moich drużyn fantasy footballu bez odrywaniu wzroku od meczów! Nie miałem niestety czasu przyjrzeć się dokładniej opcjom dedykowanym dla konsoli, ale tryb gry pozwala np. uruchomienie szerszego ekranu, gdy kosztem pasów na dole i górze widzimy więcej na bokach. Spodobał mi się też… pilot, z możliwością ładowania energią słoneczną! Nigdy więcej nerwowego szukania baterii!

A jeśli szukacie telewizora Samsunga – zajrzyjcie do naszego sklepu! Q80 akurat nie ma, ale na te, które są, też warto zwrócić uwagę!

 

Udostępnij: Co w gadżetach piszczy (38)

Urządzenia

Co w gadżetach piszczy (35)

6 marca 2021

Co w gadżetach piszczy (35)

Rok. Dwa dni temu, w czwartek minął rok od pierwszego przypadku Covid-19 w Polsce, a za parę dni minie rok mojej pracy na home office. Nic więc dziwnego, że mój gadżetowy nieregularnik znów zdominują sprzęty przydające się przede wszystkim podczas pracy w domu. Jeden okazał się niespodziewanie wyjątkowo przydatny, inny uratował mi atmosferę w domu, a jeszcze jeden to – cóż, coś, czego regularnie używamy, ale w nieco innej wersji. No i dziś wyjątkowo opisuję cztery gadżety.

Poly Sync 20+ – Do telco, czy do muzyki?

Telco, czy też telekonferencja. Gdyby nie wyjątkowa duża konkurencja, mogłoby to być słowo roku 2020. W naszych nieprzystosowanych do home office domach, zazwyczaj z dzieckiem/dziećmi na zdalnej szkole – znalezienie sposobu na wzięcie udziału w firmowych spotkaniu bywało dużym wyzwaniem. Gdy trafił do mnie Poly Sync 20+, najmniejsza wersja zestawu głośnomówiącego z Poly, byłem pewien, że w tych warunkach absolutnie mi się nie przyda. Cóż – lubię być tak zaskakiwany.

Zacznę od końca. Byłem pewien, że moja partnerka wyrzuci maleństwo od Poly przez okno, gdy odpalę je w drugim pokoju podczas jej konferencji, ale… nie miałem innego wyjścia. Jedne słuchawki się rozładowały, drugie miały problem z połączeniem, a akurat zaczynało się blogowe kolegium redakcyjne. No to nie ma wyjścia – wyciągam zgrabnie ukryty pod spodem kabelek, podpinam pod USB i… działa. Po prostu działa, po krótkiej chwili przeznaczonej na samoinstalację.

I to jak działa! Wiem, że filmu powyżej nie nagrałem akurat podczas telko, ale:

  • musiałbym pytać każdego ze współuczestników o zgodę
  • (to chyba ciekawsze) chciałem Wam pokazać, ze Sync 20+ sprawdza się też jako domowy głośnik!

W tym drugim przypadku oczywiście trzeba go podłączyć przez bluetooth (w telefonach „dużego” USB nie uświadczymy), ale bez problemu nagłośniłby imprezkę w moim dość sporym salonie. Głos brzmi idealnie, soczyście, a co do basów, najlepiej postawić zestaw np. na blacie, by dolny głośnik, taki niby-subwoofer mógł zrobić robotę.

Dobra, ale wracając do blogowego kolegium. Spodziewałem się, że Poly zrobi konkurencję drugiemu telko, a tymczasem po wszystkim dowiedziałem się, że na drugim krańcu mieszkania… niczego nie było słychać. Za to u mnie w salonie, gdy testując działanie Poly 20+ chodziłem z maluchem na rękach po całym salonie, albo bawiliśmy się na kanapie, chowając się za poduchami – nikt nie miał zastrzeżeń, co do jakości mojego głosu.

Świetny i niedrogi jak na możliwości sprzęt. Skoro najmniejsza wersja bez problemu nagłośniła 20 m2, ciekaw jestem, jakie wyzwania musiałbym postawić przed największą?

Jabra Elite 45h – Słuchawki, jak żaba z dowcipu

Od razu spalę clou tej części. Pamiętacie ten dowcip o żabie, co to po jednej stronie lew kazał ustawić się zwierzętom mądrym, a po drugiej pięknym? A biedny skonfundowany płaz wydarł się: „No przecież się nie rozerwę!”. Takie właśnie są Jabra Elite 45h. Niby mądre, niby ładne – ale jednak żaba.

Nie zrozumcie mnie źle, nie ukrywam, że jestem fanbojem Jabry, a wychodząc z domu prędzej zapomnę kluczyków od samochodu, niż moich ukochanych Elite Active 75t. W domu, gdy chcę coś obejrzeć, odcinając się od odgłosów zewnętrznych, nie ma lepszych niż 85h. A do czego pasują 45h?

Zacznę od minusów – na pewno nie do mojej głowy. Nigdy nie miałem przekonania do słuchawek nausznych, używając dokanałowych albo wokółusznych. Ostatnią rzeczą, którą potrzebuję w takim sprzęcie jest spinanie się, czy za chwilę nie spadną mi z uszu. Nie zrozumcie mnie źle – Jabry 45h dobrze przylegają do małżowin, dźwięk nie „ucieka”, ale nie mogłem przestać skupiać się na mikroruchach pałąka, że świadomością, że muszli tak naprawdę nic nie trzyma.

Poza tym te słuchawki to po prostu lista plusów: bardzo dobra jakość dźwięku i rozmów, Asystent Google, intuicyjne rozmieszczenie przycisków sterujących, świetna (50 godzin bez ładowania jest realne), szybko ładująca się bateria, wreszcie bardzo dużo dodatkowych możliwości dzięki aplikacji Sound+. Bez problemów można je wziąć ze sobą na deszcz, bowiem są odporne na zachlapanie nie tylko fizycznie, ale również „gwarancyjnie”. Robią wrażenie dość trwałych, choć nie testowałem ich na upadki (ani na 9-miesięcznego berbecia, ale w jego przypadku głównie dlatego, że wpycha do buzi wszystko, co stanie mu na drodze 🙂 ).

Jeśli chodzi o dźwięk i możliwości, jest świetnie, Jabra jak zwykle nie zawodzi. Bez wątpliwości uwierzę, że są najlepsze w swojej klasie. Tylko… no rozumiecie, żaba.

Brother  MFC-B7715DW – Jedna strona za… 5 groszy

„Ratunku! Moja drukarka pokazuje: ‘awaria, skontaktuj się z serwisem’! Poratuj czymś małym do domu, najlepiej 4w1. Przecież home office i domowa szkoła!”. Błagalny, desperacki mail do marketingowej opiekunki marki Brother przyniósł efekt i już następnego dnia przed południem do moich drzwi zapukał uśmiech… No dobra, może nie taki uśmiechnięty, bo Brother MFC-B7715DW to dość spory, 15-kilogramowy karton.

Model, który uratował mi skórę to urządzenie wielofunkcyjne do małych biur (czyli w czasach pandemii do większości mieszkań). Na początku robi wrażenie dość sporego, jednak 41 centymetrów w największym wymiarze nie okazało się być przeszkodą w znalezieniu miejsca w skromnej wielkości szafie na styku przedpokoju i salonu. Komputer widział nową drukarkę od razu po podłączeniu, zdecydowanie jednak warto zainstalować firmowy „kombajn”, aplikację Brother iPrint&Scan, od razu do spółki ze wszystkimi niezbędnymi sterownikami.

Korzystanie na co dzień z MFC-B7715DW jest jak wystrzeliwanie pocisku Hellfire. Drukowanie – ctrl-p i jazda. Skanowanie – do podajnika albo na szkło, klik w aplikacji (można też skonfigurować wysyłanie od razu na maila) – i zrobione. Da się nawet drukować bezprzewodowo, aczkolwiek akurat skonfigurowanie tego wymaga nieco czasu i wsparcia ze strony instrukcji. Pomaga w tym duży wyświetlacz i intuicyjna, nie wymagająca kombinowania struktura menu. Nie bez znaczenia jest też fakt, że toner, wystarczający na wydrukowanie nawet 2000 stron, to koszt… 99 złotych! Dla osób przyzwyczajonych do atrakcyjnych cen urządzeń i zbijających z nóg kosztów materiałów eksploatacyjnych to wyjątkowo miła odmiana.

iPhone 12 Mini – świetny, ale…

Musiałem go sprawdzić. Trochę poczekałem, ale wiedziałem, że iPhone w wersji malutkiej musi trafić w moje ręce. I o ile na początku iPhone 12 Mini mnie oczarował, to ostatecznie… Ale o tym za chwilę.

Nie chciałem innego iPhone’a, tylko właśnie tego, by sprawdzić, jak w czasach niemal siedmiocalowych kolosów pracuje się z urządzeniem o przekątnej 5,4”. Zaskoczyłem się bardzo pozytywnie, bo (na początku) nie zobaczyłem żadnych minusów. Mimo mniejszego ekranu wszystko się na nim mieści, interfejs jest intuicyjny, nawet widżety, mimo że zgromadzoną tylko na skrajnym lewym ekranie, okazały się bardziej funkcjonalne, niż oczekiwałem. Do tego e-SIM, dzięki czemu nie musiałem kombinować z przekładaniem karty z mojego podstawowego smartfonu.

Przez chwilę się zastanawiałem, jakby tu w moim domowym biurze podłączyć kabel do ładowania 12 Mini. Problem tkwi bowiem w tym, że od strony ładowarki ma on wtyczkę USB-C, a w jedynym takim gnieździe w mojej ładowarce tkwi kabel do ładowania laptopa. Kłopot rozwiązał się sam, gdy zastanawiając się odłożyłem iPhone’a na ładowarkę indukcyjną, na co on radośnie się rozjarzył, informując mnie, że właśnie się ładuje. Inna sprawa, że ładowarka, mimo mikroskopijnej baterii 2227 mAh wcale nie jest potrzebna zanim nadejdzie wieczór.

Problemy zaczęły się jednak z czasem. Mam już 45 lat, wzrok niegdyś sokoli zaczyna jednak dawać mi znaki, że natury się nie da oszukać. Po kilku dniach, gdy zaczęła mnie w trakcie dnia boleć głowa, zorientowałem się, że z bliska litery są jednak mało ostre, a po oddaleniu na odpowiednią odległość robią się po prostu… małe 🙁

Nie sądziłbym, że kiedyś coś takiego przejdzie mi przez palce, ale iPhone 12 Mini to świetny telefon. Szybki, bardzo wydajny, ze świetnym (jak widać powyżej) aparatem. To nie jest duża wersja, z której wycięto to, co wpływa na jej cenę – to po prostu duża wersja z mniejszym ekranem. Ciężko mi jednak znaleźć dla niego grupę docelową. Młodsi prychną, że za mały, a dla wielu z tych, którzy dorośli do urządzeń na powrót kieszonkowych za małe okażą się literki właśnie.

A szkoda. Już zapomniałem jak to jest móc schować telefon do kieszeni dżinsów i zapomnieć, że tam jest. Jeśli Wy chcielibyście sprawdzić, jak radzi sobie Mini – albo inne iPhone’y, nie tylko z serii 12 – zajrzyjcie do naszego sklepu. Jakby co, to szeptem Wam powiem, że Mini 64GB jest w wyjątkowo dobrej cenie!

 

Udostępnij: Co w gadżetach piszczy (35)

Urządzenia

Co w gadżetach piszczy (34)

25 grudnia 2020

Co w gadżetach piszczy (34)

Jak tam święta w nowych, pandemicznych realiach? Mam nadzieję, że jest dobrze, daliście radę, a Wy i Wasi bliscy, czujecie się dobrze. Ja nie powiem Wam, jak było u mnie, bo… piszę ten tekst w przeddzień Wigilii. U mnie też trzeba będzie poświęcić trochę czasu na świąteczne przygotowania!

Dobra, my tu gadu gadu, a jakie gadżety dziś nas czekają? Jeden, który – po części – pomoże zabrać naszą muzykę (lub ciszę) wszędzie, gdzie chcemy, drugi wywołał we mnie mieszane uczucia, zaś trzeci… Cóż, na to, by trzeci wykorzystać w pełni, poczekam do wiosny (ale testowałem zanim zrobiło się zimno 🙂 ).

Jabra Elite Active 75t – Jestę fanboję

W sumie to trochę mi głupio. Fanbojem małych dousznych Jabr jestem od premiery debiutanckiego modelu tej linii 65t, tymczasem nie przypominam sobie, bym publikował ich test na łamach Bloga? Kurczę, a może był? Nic to, co się odwlecze to nie uciecze, tym bardziej, że z ich następcą, 75t Active, mam do czynienia od ich premiery, a test kilkumiesięczny można określić mianem długoterminowego.

Na początek mały disclaimer. Nie jestem wielkim fanem muzyki. Tzn. lubię sobie jej posłuchać, w bardzo różnych rodzajach, ale nigdy nie było tak, bym bez muzyki nie mógł żyć. Słuchawki więc służą mi nie tylko do Spotify, ale i do grania, czy oglądania filmów/seriali. No i rozmów telefonicznych, rzecz jasna.

I właśnie od tego ostatniego zacznę, bo tu okazały się najbardziej funkcjonalne. Zawsze trzymam je w pudełku w kieszeni, w momencie, gdy zadzwoni sparowany uprzednio telefon, wyciągam je z pudełka, wkładam do uszu, a one się uruchamiają, łączą i automatycznie odbierają rozmowę. Brak konieczności jakiejkolwiek dodatkowej interakcji znacząco oszczędza czas.

Uwielbiam te słuchawki, bo nie ma się w nich do czego przyczepić. Mieszczą się w kieszeni, wystarczają na przeszło 20 godzin słuchania (oczywiście doładowując w etui), korzysta się z nich mega intuicyjnie. Nie wypadają z uszu (a testowałem je w chwilami ekstremalnych warunkach), można w nich rozmawiać pod prysznicem. Na dźwięku się przesadnie nie znam, mam słuch muzyczny III stopnia (nie gra, gra ładnie, gra brzydko). W przypadku Jabr jest to zdecydowanie poziom III. Pewnie też dzięki temu, że w każdej słuchawce mamy aż cztery mikrofony, odpowiedzialne właśnie za czystość generowanego dźwięku.

No i jeszcze jedno. Gdy jakiś czas temu przeczytałem, że nowy model Jabr Elite, 85t, będzie miał wbudowaną redukcję szumów (ANC) – zaświeciły mi się nań oczka. Ale 75t dostały ANC w ramach aktualizacji oprogramowania – zaktywizował się inny element anatomii twarzy, opadła mi szczęka 🙂

Jeśli będziecie kupować 75t, zwróćcie uwagę, czy to nowsza edycja – poznacie po logo bezprzewodowego ładowania na etui. Mnie się przydaje, koło home-office’owego komputera mam płytkę indukcyjną.

Motorola Moto G Pro – Rysik? Ale po co?

„Rysik w telefonie? A po co to komu?”. W zasadzie ta myśl towarzyszy mi od pierwszego Samsunga Note z tym – hmmm – ułatwieniem. Mając „na rozkładzie” chyba wszystkie Note’y jestem w stanie zrozumieć tych, którzy z tego powodu kupują nadflagowce Koreańczyków. Kilka tygodni z Motorolą G Pro dowiodły jak dla mnie jednak, że nie zawsze to co dobre u jednych, u drugich okaże się równie przydatne.

Zacznijmy jednak od tego, że Motorola G Pro to kolejny przedstawiciel stylu „przyzwoity smartfon ze średniej półki”. Nowe wypusty amerykańskiej marki pod chińskim (Lenovo) właścicielstwem to jak dla mnie jedne z najładniejszych urządzeń w ostatnich latach. Zgrabna funkcjonalna bryła, wytrzymała (wiem, co mówię…) obudowa, mieniące się różnymi odcieniami plecki (kolor Mystic Indigo w G Pro jest bardzo ładny) – to średniak, którego na pewno nie trzeba się wstydzić.

Nie zawodzą aparaty. Główna jednostka, 48 Mpix Quad Pixel ze światłem f/1.7 i podwójnym autofocusem (detekcja fazy+laser) robi naprawdę przyzwoite zdjęcia. Drugi, szerokokątny obiektyw dokłada lepszą perspektywę. Trzeci? Hmmm. Jest. Ciekawy i wyjątkowy jest interfejs aparaty przy kręceniu filmów. Do tego obsługa szybkiego WiFi, czytnik odcisków na pleckach (nie mogę się przekonać do ekranowych), mocna 4-amperogodzinowa bateria i „goły” Android. Tylko przyklasnąć.

Oszczędności? Pewnie znaleźliby się tacy, którzy narzekaliby na ekran IPS LCD, ale bez przesady – to jednak telefon z tych tańszych. Ciężej jest mi pogodzić się ze Snapdragonem 665 i 4GB RAMu. To za mało i to niestety się czuje przy nieco bardziej wymagających zadaniach. To nie jest telefon dla power-usera.

No i rysik. Fajnie, że jest, ale na tej zasadzie można by taki element dołożyć do każdego innego telefonu. O ile w Note’ach rysik to element komplementarnego interfejsu urządzenia, w Motoroli G Pro po prostu… jest. Nie idzie za tym przemyślane dostosowanie oprogramowania i danie użytkownikowi do ręki narzędzi, które pomogłyby ten element specjalnie wykorzystać. Inna rzecz, że nawet gdy nie bierzemy pod uwagę rysika, cena i tak wydaje się być wystarczająco przyzwoita.

Co prawda akurat Moto G Pro nie mamy, w naszym e-sklepie znajdziecie sporo innych smartfonów Motoroli, na które warto zwrócić uwagę.

Abus 770A SmartX – Najlepszy strażnik roweru

Uwielbiam urządzenia internetu rzeczy. Komputer, smartfon, nawet słuchawki – to gadżety, które mógłbym określić mianem „oczywistych”. Są, jesteśmy przyzwyczajeni, używamy ich. Ale inteligentne… zapięcie do roweru? Wiecie, że musiałem tego spróbować, prawda? 🙂

Hej, rowerzyści, jak często zdarzyło się Wam zgubić kluczyk od zapięcia? Albo zapomnieć z domu? Albo zobaczyć, że wstawiliście rower w tak pustym miejscu, że ktoś był uprzejmy rozwiercić zapięcie? A jak często zapominacie z domu smartfona? No właśnie.

Abus 770A SmartX do działania potrzebuje wyłącznie smartfona (w sumie przydałby mu się jeszcze rower, ale jak chcecie, to można go przypiąć po prostu do płotu 🙂 ). Nie ma w nim miejsca na kluczyk, jedynie gniazdo USB-C do ładowania. Uruchamiając zabezpieczenie po raz pierwszy musimy sparować je z aplikacją w smartfonie. Wszystko jest przemyślane, nie ma możliwości, że złodziej przyjdzie i sparuje ze swoim – w tym celu potrzebujemy specjalnej karty z kodem QR, którą skanujemy aplikacją. Potem już możemy się poczuć jak w nowoczesnej limuzynie – zapięcie może się odblokowywać, gdy zbliżymy się w jego zasięg (uprzednio ustawiony w aplikacji). Ja wolę jednak odblokowywanie ręczne, bowiem nie mogę się pozbyć wrażenie, że nagle GPS przekieruje mnie na chwilę obok roweru, zapięcie się rozłączy i część bazowa, wyjątkowo ciężka, siłą grawitacji zsunie się i zostawi mojego aluminiowego rumaka odbezpieczonego.

Część bazowa nie bez przyczyny jest tak ciężka. Zawiera bowiem system wykrywający wstrząsy w trzech wymiarach. Ruch powoduje uruchomienie prealarmu, mającego kilkoma szybkimi piskami odebrać złodziejowi chęci kradzieży roweru. Jeśli nie da się przekonać – włączy wyjący przez 15 sekund 100-decybelowy alarm. Jeśli on też nie pomoże – pozostaje specjalna hartowana stal, z której całe urządzenie jest skonstruowane. Nie próbowałem jej piłować, ale mam wrażenie, że nadeszłyby kolejne święta Bożego Narodzenia, a ja jeszcze bym to robił.

To nie są tanie rzeczy, ale przyznam Wam, że nawet do mojego nie najdroższego roweru nie wyobrażam sobie innego zapięcia. Nie tylko dlatego, że jestem największym gadżeciarzem jakiego znam :), a ze SmartX 700 korzysta się intuicyjnie. Przede wszystkim jednak dlatego, że to pierwsze zapięcie, pod pieczą którego nie boję się zostawić mojego roweru. A to uczucie nie ma ceny.

Udostępnij: Co w gadżetach piszczy (34)

Urządzenia

Co w gadżetach piszczy (33)

6 czerwca 2020

Co w gadżetach piszczy (33)

Kolejny miesiąc samoizolacji to idealny czas nie tylko na odnalezienie odpowiedniego balansu praca-życie, ale też doskonała okazja do testowania gadżetów. Tym razem trzy sprzęty spod znaku: ciszy, wygody/efektywności pracy w domu i jednego z najlepszych na rynku stosunku ceny do jakości. Nie będę przesadnie teaserował 🙂 – to ostatnie to jeden z moich ulubionych smartfonów ostatniego półrocza.

Bose NCH 700 – Odgłosy? Jakie odgłosy?

To już prawie rok, gdy na łamach Bloga – acz w oddzielnym tekście – przetestowałem dwa ciekawe modele słuchawek z aktywnym wyciszaniem szumów. Podsumowując tamten materiał miałem wrażenie, że słyszałem (a w zasadzie… nie słyszałem) w tej materii już wszystko. Jasne – do momentu, gdy pojawił się on, na białym ko… tzn. w ręku kuriera.

Recenzje Bose Noise Cancelling Headphones 700 (NCH 700) czytałem już wcześniej. Ba – w 2016 roku pisałem nawet o modelu Quiet Comfort 35. Wiedziałem, że firma z Framingham w stanie Massachusetts jest wzorcem w segmencie słuchawek z ANC, ale…

Ale kiedy założyłem NCH 700, literalnie opadła mi szczęka. Aplikacja Bose pozwala ustawić dla tych słuchawek poziom redukcji hałasu od 1 do 10, a domyślnie jest to stopień najwyższy. Stopień, przy którym świat cichnie. Serio, totalnie cichnie. Nie ma szumu komputerów, nie słychać stukających klawiatur, otwierających się drzwi w pokoju w robocie, a koledzy, nawiązujący dłuższą i głośniejszą konwersację, wydają się być elementem – bo ja wiem, snu?

Za każdy razem, testując słuchawki z ANC, pisałem, że uwielbiam się wyłączać i nie cierpię dźwiękowego „smogu” ulicy. Spacerując po ulicy z Bose NCH 700 trzeba BARDZO uważać, dochodząc do przejść dla pieszych, bo na najwyższym stopniu naprawdę NICZEGO nie słychać. W metrze (miałem okazję testować Bose jeszcze przed czasami Covida) nie ma czegoś takiego, jak stukot kół pociągu, to wręcz surrealistyczne! Na szczęście aplikacja pozwala zdefiniować trzy poziomy, między którymi możemy się łatwo przełączać. No i – żeby nie było idealnie – w domu, na home office, gdy jednocześnie zdalne lekcje mają 3-, 5- i 8-klasista – i święty Bose nie pomoze 😉

ANC to jedno, ale Bose NCH 700 są też mega wygodne, lekkie (250g), można zapomnieć, że mamy je na uszach. To też pierwsze słuchawki, o których mogłem powiedzieć, że obsługuje się je naprawdę intuicyjnie. Wszystko dzieje się na prawej muszli. Chcemy wyłączyć muzykę, połączyć się albo rozłączyć z rozmówcą? Stukam dwa razy w przednią część. Głośniej? Smyramy palcem do góry. Ciszej? Zgadnijcie 😉 Utwór do przodu? Palec do przodu. Od początku/do tyłu? To samo z palcem. No i pełna integracja z Google Asystentem. Nie musiałem sięgać po telefon – słuchawki informowały o komunikatach, mówiły mi, kto do mnie napisał, a nawet pozwalały odpisać głosem.

Najlepsze jakie miałem. Zastanawiałem się, czy nie udawać przed kurierem, że nie ma mnie w domu 😉

Poly Studio – Wideokonferencja zamknięta w „soundbarze”

Telekonferencja… Dla niektórych codzienność pracy w korporacji, dla niektórych koszmar. Ale coś Wam powiem – w nowym świecie będzie ich jeszcze więcej. A biorąc pod uwagę, że firmy gremialnie zdają się przychylać do częstszej pracy zdalnej, przede wszystkim menedżerowie będą szukać pomysłu na coś, co pozwoli im oderwać się od kamery komputera i – choćby bezprzewodowych – słuchawek.

Kiedy zdarza mi się występować na konferencjach, lubię chodzić. Kamerzyści i oświetleniowcy mają ze mną krzyż pański, bo po prostu nie potrafię ustać na miejscu. I o ile z komputerową kamerą tak się nie da, to z Poly Studio – jak najbardziej. Pamiętam dawno temu, jeszcze w siedzibie TP S.A. na Twardej, pokój „Telepresence”. Specjalne pomieszczenie do zagranicznych wideokonferencji, dedykowana kamera, ściana monitorów… Teraz wystarczy wyjąć z pudełka sprzęt przypominający soundbar, podpiąć przez HDMI do telewizora, przez USB do komputera i… i w zasadzie to wszystko! Oczywiście, gdy zainstalujemy jeszcze odpowiedni soft, co – niestety – dyskwalifikuje komputery z Linuxem.

Poly Studio z założenia – jak sądzę – miało być sprzętem zamieniającym małe korporacyjne klitki, tzw. Huddle Rooms, w wypasione sale do wideokonferencji (tak przynajmniej prezentowano Studio na premierze w warszawskiej siedzibie Poly). Gdy pojawił się pandemiczny wirus, życie nieco zweryfikowało te plany, pozwalając na stworzenie pomieszczenia do wideo ze standardowego mieszkalnego salonu.

Technologia odcinająca szum zewnętrzny i skupiająca się na głosie/ach uczestników konferencji, śledzenie obecnych zarówno wideo, jak i audio, możliwość podłączenia do praktycznie każdego rozwiązania do rozmów grupowych, a do tego intuicyjna konfiguracja (nie trzeba instalować sterowników) i zarządzanie w chmurze. Przyczepić można się tylko do ceny, przeszło 4000 złotych, ale z drugiej strony – to i tak ułamek wartości legendarnego „tepsianego” Telepresence. I bez problemu jestem w stanie wyobrazić sobie ludzi, którym znacząco ułatwi codzienne życie w nowym, popandemicznym świecie.

Samsung S10 Lite – Nie każdy musi mieć flagowca

Przez lata, kiedy testuję niemal wszystkie smartfony w ofercie Orange Polska, strasznie się rozbestwiłem. Gdy tylko na rynku ma się pojawić jakiś nowy flagowiec, rozświetlają mi się oczy i zastanawiam się, kiedy próbka trafi do mnie. I dopiero, gdy „z braku laku” dostałem Samsunga S10 Lite, zacząłem się zastanawiać… po co komu ten pęd do flagowców?

Nie zrozumcie mnie źle, na topowe smartfony i nowe technologie zawsze znajdą się chętni, a ja z radością wezmę się za testowanie kolejnych rewolucyjnych rozwiązań. Gdyby jednak – jak pewnie 99,9% Polaków – stanął przed dylematem „na jaki smartfon na kolejne dwa lata wydać moje ciężko zarobione pieniądze”, myślałbym pewnie raczej o półce średniej. Tym bardziej, że kilka miesięcy z S10 Lite przekonało mnie, że tak naprawdę… niczego mi w tym telefonie nie brakowało, na nic nie narzekałem, a kompromisy, na które w przypadku urządzenia tańszego, trzeba iść – nie stanowiłby dla mnie problemu.

Jakie kompromisy? Dwa kluczowe, ekran i aparaty. Niby to SuperAmoled (z „nie za dużą, nie za małą” przekątną 6,7”), ale w porównaniu do serii S20 wydaje się znacznie bardziej blady i „wyprany”. Zwracałem na to uwagę jednak tylko, gdy obok leżał jakiś topowy smartfon, bo przy zwykłym użyciu to absolutnie nie przeszkadza. Główny aparat to z jednego strony matryca 48 Mpix, z drugiej jednak – światło zaledwie f/2.0. Zgoda, w nocy szału nie ma, pewnie w dzień też można by się było do czegoś przyczepić, ale… no kurczę, jeśli ktoś jest artystą i potrzebuje lepszego aparatu (nawet w telefonie) to go na niego stać. Większość taka matryca wystarczy. Nie ma też ładowania indukcyjnego, ale to też dla wielu raczej fanaberia. No i 5G, ale – cóż – LTE daje radę, można trochę poczekać.

Poza tym to po prostu zgrabny, poręczny, szybki, wydajny smartfon, z nakładką taką samą, jak w flagowcach od Koreańczyków, z ponadprzeciętną, 4,5-amperogodzinową baterią. Nawet ja nie czułem dyskomfortu, używając S10 Lite, wręcz ze względu na zgrabność i poręczność zdarzało mi się wybierać go chętniej, niż testowanego w tym samym czasie S20 Ultra.

Jakbyście szukali, gdzie go kupić, to zajrzyjcie do nas 🙂 I pamiętajcie, że teraz pierwsze trzy raty bierzemy na siebie!

Udostępnij: Co w gadżetach piszczy (33)

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej