Jesteśmy już po spotkaniu z Rosją, czekamy na Czechów, ale na chwilę chcę cofnąć się w czasie do meczu z Grekami. Znalazłem się na nim zupełnie niespodziewanie, dzięki uprzejmości Orange obejrzałem go z trybun przepięknego Stadionu Narodowego. Wielkie dzięki.
Znaczna część przyjaciół pyta się mnie jak było. Uwierzcie, ciężko jest opisać tę atmosferę za pomocą słów. Już w drodze na stadion po ciele przechodziły ciarki. Tysiące ludzi szło ulicami, ubrani w narodowe barwy, śpiewając piłkarskie przyśpiewki. Wejście na stadion odbyło się bardzo sprawnie, przygotowanych było kilkadziesiąt bramek. Oznaczenia sektorów na stadionie są bardzo czytelne i bez problemu odnalazłem swoje miejsce.
Wewnątrz atmosfera była wyjątkowa. Polscy i greccy kibice robili sobie wspólne pamiątkowe zdjęcia. Słowo „respekt” jest tutaj strzałem w 10. Uważam, że uroczystość otwarcia była imponująca, a kulminacją emocji był moment, w którym wszyscy wstali i zaśpiewaliśmy hymn. Wierzcie lub nie, ale to na prawdę wyciska łzy.
Kibice reprezentacji to jednak zupełnie inni ludzie niż Ci klubowi, przez cały mecz atmosfera była wyjątkowa– ani razu nie słyszałem ordynarnych okrzyków czy wulgaryzmów. Nie będę zagłębiał się w to co działo się na boisku, bo każdy wie jak przebiegało to spotkanie. Dla mnie Polacy spisali się bardzo dobrze. Uważam, że zmagali się z poważnym problemem – sam odczuwałem brak świeżego powietrza. UEFA popełniła błąd decydując by mecz ten odbył się przy zamkniętym dachu.
Całości dopełniła droga powrotna do centrum Warszawy – „biało-czerwony” most Poniatowskiego stał się jedną, długą biało-czerwoną flagą. Ciekawe, czy w jego długiej historii kiedykolwiek wcześniej przeszło po nim tyle tysięcy kolorowych ludzi. Dla mnie było to przeżycie, które długo będę miał w pamięci.