Odpowiedzialny biznes

Dynie i czarodziej Gortat

30 października 2013

Dynie i czarodziej Gortat

Amerykanie kupują dynie. Pod koniec października to w sumie żadna nowość, przecież zbliża się Halloween. A jeśli nadchodzi święto lamp, wydrążonych z pomarańczowych, dużych warzyw (owoców?) to znaczy, że na parkietach zaczną odbijać się duże, skórzane pomarańczowe piłki. Rusza NBA.

 

Wszystkie gołębie pocztowe ćwierkają, że Marcin Gortat na ten sezon osiedli się w Waszyngtonie. Za pomocą elektronicznego gołębia Twitter, ćwierka, że Białego Domu jeszcze nie zdążył zobaczyć, ale stolica po pierwszych 24 godzinach przypadła mu do gustu. W każdym razie Polak pogra sobie w czarodziejskim klubie Wizard i miejmy nadzieję, że będzie to czarodziejski serial.

Zawsze jestem pełen podziwu dla tej koszykarskiej ligi. Pomijam już całą marketingową pompę, która robiona jest w wybitny sposób. Lubię inne porównanie. Runda zasadnicza to ponad 80 meczów. Później play-off. Częste przeloty na linii NY-LA (przepraszam za skróty, ale musiało być troszkę po amerykańsku) po kilkanaście godzin. Tam-powrót-tam-hotel-jeszcze tam-gra-powrót-hotel. I tak do znudzenia przez najbliższe pół roku. I nikt tam nie mówi o zmęczeniu tylko o profesjonalnym podejściu.

Teraz nasze podwórko. Ekstraklasa kopanej. Za nami jakieś trzy miesiące ligi i tylko czekam, który pierwszy powie, że jest już zmęczony rundą jesienną, grą, przejazdami (najdłuższy w Polsce to jakieś 300-400 kilometrów) i pogodą o zabarwieniu depresyjnym.

Panie Marcinie, jak już na zobaczyć White House to może od razu zahaczyć o Pentagon. Potem w sezonie może być mało czasu. W końcu musi być pełna „profeska”.

 

Udostępnij: Dynie i czarodziej Gortat

Odpowiedzialny biznes

Rzut za 75 tys. dolarów

27 stycznia 2013

Rzut za 75 tys. dolarów

Amerykanie kupują dynie. Pod koniec października to w sumie żadna nowość, przecież zbliża się Halloween. A jeśli nadchodzi święto lamp, wydrążonych z pomarańczowych, dużych warzyw (owoców?) to znaczy, że na parkietach zaczną odbijać się duże, skórzane pomarańczowe piłki. Rusza NBA.

 

Wszystkie gołębie pocztowe ćwierkają, że Marcin Gortat na ten sezon osiedli się w Waszyngtonie. Za pomocą elektronicznego gołębia Twitter, ćwierka, że Białego Domu jeszcze nie zdążył zobaczyć, ale stolica po pierwszych 24 godzinach przypadła mu do gustu. W każdym razie Polak pogra sobie w czarodziejskim klubie Wizard i miejmy nadzieję, że będzie to czarodziejski serial.

Zawsze jestem pełen podziwu dla tej koszykarskiej ligi. Pomijam już całą marketingową pompę, która robiona jest w wybitny sposób. Lubię inne porównanie. Runda zasadnicza to ponad 80 meczów. Później play-off. Częste przeloty na linii NY-LA (przepraszam za skróty, ale musiało być troszkę po amerykańsku) po kilkanaście godzin. Tam-powrót-tam-hotel-jeszcze tam-gra-powrót-hotel. I tak do znudzenia przez najbliższe pół roku. I nikt tam nie mówi o zmęczeniu tylko o profesjonalnym podejściu.

Teraz nasze podwórko. Ekstraklasa kopanej. Za nami jakieś trzy miesiące ligi i tylko czekam, który pierwszy powie, że jest już zmęczony rundą jesienną, grą, przejazdami (najdłuższy w Polsce to jakieś 300-400 kilometrów) i pogodą o zabarwieniu depresyjnym.

Panie Marcinie, jak już na zobaczyć White House to może od razu zahaczyć o Pentagon. Potem w sezonie może być mało czasu. W końcu musi być pełna „profeska”.

 

Udostępnij: Rzut za 75 tys. dolarów

Odpowiedzialny biznes

Oscar dla All Star

27 lutego 2012

Oscar dla All Star

Za Wielką Wodą wielkie gale. Po Zachodniej stronie, w Kalifornii, gwiazdy chodzą po czerwonym dywanie. Wszystko w pogoni za oscarową statuetką. Zaś po wschodniej, na Florydzie, gwiazdy latają. Ale nie na firmamencie nieba. Nad obręczami.

Co tu dużo mówić, tu trzeba patrzeć i się zachwycać z nieodzownym pytaniem, czy działa na nich jakakolwiek grawitacja?

To wszystko działo się ostatniej nocy. Ale All-Star Weekend rozpoczął się już w piątek. Wschodzące gwiazdy też szybują w podniebną przygodę:

Trzeba też ponarzekać. Mimo, że wszystko pięknie świeci i wszystko dograne jak w hollywoodzkiej produkcji to nie zachwycił jakoś mocno poziom sobotnich rywalizacji. W konkurencji wsadów wygrał Jeremy Evans. Trzeba przypomnieć, że Blake Griffin w zeszłym roku przeskakiwał samochód. Dlatego oscara raczej nie przyznałbym w tym roku.

I wszystko po to, żeby była dobra zabawa, z „amerykańska” „fun” albo „entertainment”, jak kto woli. Żeby tata z synem, z córką, z żoną, z sympatią przyszedł na trybunę, kupując dużą bułkę w powiększonym zestawie z podwójnymi frytkami i potrójnie wielkim napojem. Bo znaleźć się na trybunie w weekend All-Star, to chyba największe wydarzenie po finale Super Bowl i finale Play off w NBA. Pan Wojciech Michałowicz, chodząca encyklopedia NBA, komentator, podczas zmagań zadał pytanie: „I kto na tym „entertainment” najlepiej zarabia?” Panie Wojtku, my widzowie, jesteśmy na końcu tego łańcucha „etnertainment” pokarmowego.

Udostępnij: Oscar dla All Star

Odpowiedzialny biznes

Cudownie opakowany prezent

27 grudnia 2011

Cudownie opakowany prezent

Chciałem jak najszybciej otworzyć wszystkie prezenty, lecz posłuchałem LeBrona Jamesa i z jednym musiałem poczekać do Bożonarodzeniowego wieczora. Dlatego wstrzymałem się. Zjadłem świąteczną kolację i wreszcie zasiadłem głęboko w fotelu włączając telewizor, wcześniej zapalając sobie światełeczka na choince.

Oczywiście, prezent jak zwykle w pięknym, telewizyjnym opakowaniu z etykietką „BIG things are coming”. „Troszkę spóźnione” – pomyślałem – ale nadchodzą. Zawsze przecież panowie łapali do ręki skórzanego Spaldinga w czasie Halloween, a tu już mamy Christmas Holiday. W każdym razie, o powodzie opóźnienia nie ma co mówić. Kłótnie o jakieś kilka procent (bagatela to przełożenie na kilka milionów dolarów) -już jest „all right”.

Zaczęli fruwać nad parkietem! Rzeczywiście, prezent – marzenie. Na początek powtórka finału playoff. Cwaniaczek z tego LeBrona! Już teraz wiem, dlaczego kazał czekać. Tylko, że troszkę jakoś tak asekuracyjnie to wszystko wyglądało. Przecież to pierwszy mecz, a nie finał. Mimo wszystko, w przerwach najlepsze świąteczne życzenia od tych „gwiazdorów”. Oprócz tego, niezawodne  Top10 – wsadów, asyst, bloków, przechwytów plus niezawodny komentarz „Yyyessss!  Yes, Ough YES!!!”- przyśpieszało czas.

Cztery kwarty minęły, chłopcy minimalnie się spocili, ja może troszkę z wrażenia (bardziej tymi wstawkami). Dobrze, w planie tego wieczora jeszcze jeden mecz. Prosto z gorącej Kaliforni, Lakers podejmowało Chicago . „Może będzie lepiej” – pomyślałem. I było. Derek Rose z numerem 1. na koszulce staje się (jest?) numerem jeden „Byków”. Zresztą zobaczcie ostatnie 20 sekund z tego meczu:

Nasz jedyny polski rodzynek też już wybiegł na parkiet. Rzucał, zbierał, ale jego drużyna przegrała spotkanie też w ostatnich sekundach. Marcin, pomimo złamanego palca pokazujesz charyzmę. Tylko tak dalej!

Udostępnij: Cudownie opakowany prezent

Odpowiedzialny biznes

„I belive I can fly” czyli magia konkursu wsadów

21 lutego 2011

„I belive I can fly” czyli magia konkursu wsadów

To będzie chyba najkrótszy mój wpis jak do tej pory. Mało treści, więcej podziwiania. Zastanawiam się, czy to, co przedstawiam Wam poniżej, to jeszcze sport, czy już tylko show? Konkurs wsadów, bo o tym mowa. Wiadomo, za Oceanem oni to potrafią, bo na mnie to jakoś w magiczny sposób działa. W każdym razie opłacało się nie przespać nocy z soboty na niedzielę.

Konkurs wsadów NBA All Star Weekend wygrał Blake Griffin. Pomimo, że ogromnie podziwiam możliwości gracza LA Clippers, to jednak do tej chwili jakoś gryzę się z tym werdyktem… Kreatywnością nad wszystkimi uczestnikami „przeskoczył” JaVale McGee. Zresztą dalszą ocenę pozostawiam Wam.

„Are you ready?”

Lot nad autem Blake Griffina:

A teraz JaVale w akcji

Wsad na dwa kosze:

Wsad z trzema piłkami:

 

Udostępnij: „I belive I can fly” czyli magia konkursu wsadów

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej