
Co mają ze sobą wspólnego telefon i Han Solo? Czy sprzęt może być zarazem tani i dobry? Firma z niespodzianką na stulecie istnienia.
Zapraszam Was do kolejnego przeglądu gadżetów, które przez tym razem dłuższy czas trafiały w mojej ręce. W tej grupie swoim biały kruk – sprzęt, który nie dość, że kupiłem sobie sam, to jeszcze bez wcześniejszego testowania!
Moto ThinkPhone 25. Coś dla Hana Solo

Musiałem zacząć od mocnego uderzenia :) Ale cóż – gdy dostaję telefon gdzie istotnym elementem przekazu marketingowego jest zgodność ze standardem MIL-STD-810, mówię „potrzymaj mi [i tu wstaw dowolną nazwę napoju]”. Cytowany standard precyzuje odporność i wytrzymałość urządzenia, a jako, że zrzucanie telefonu na ziemię jest nudne – zamroziłem go. Na wszelki wypadek wcześniej zamknąłem próżniowo, żeby zabezpieczyć port ładowania, zalałem wodą i wrzuciłem na 24 godziny do zamrażalnika.
Efekt? Wyglądał jak Han Solo w karbonicie, ale gdy poprosiłem syna, by do mnie zadzwonił, blok lodu się rozświetlił, a ja podłączyłem słuchawki po Bluetooth i… bez problemu porozmawialiśmy. Potem wrzuciłem Moto ThinkPhone 25 do garnka z wodą rozgrzaną do 74 st. C. Lód szybko zniknął, a na ekranie zobaczyłem info o uruchomieniu dodatkowego chłodzenie, bo telefon się... nagrzewa. Nie wpadłbym na to ;)
A jak się korzysta z Moto ThinkPhone 25 nieobudowanej lodem? To bardzo porządny, niezniszczalny średniak. Plecki z włókna aramidowego, ekran 6,3” to idealny rozmiar do obsługi jedną ręką. Początkowo miałem ochotę narzekać, że Motorola po znakomicie przyjętym pierwszym ThinkPhone zrobiła krok w tył, robiąc z flagowca średniaka. Ale po pewnym czasie z Moto ThinkPhone 25 doszedłem do wniosku, że to idealny telefon „służbowy”.
Elegancki wygląd i niezniszczalność. Relatywnie małe rozmiary. Świetny w średniopółkowym telefonie ekran pOLED. Aktualizacje do grudnia 2029 (!). Ładowanie 68W w połączeniu z wydajnym energetycznie procesorem (da się wytrzymać 1,5 dnia bez ładowania). Naprawdę niezły aparat główny 50 Mpix, wsparty teleobiektywem x3. Czyściutki Android, rozbudowane wsparcie bezpieczeństwa dzięki ThinkShield i MotoSecure. Słabszy procesor? Tak. Ale to nie jest telefon gamingowy.
ThinkPhone 25 to kolejny dowód, że Motorola to jeden z głównych graczy na smartfonowym rynku. Choć w naszym sklepie tego modelu nie znajdziecie, wybór jest naprawdę spory! No i pamiętajcie o motoroli razr 60, dostępnej u nas na wyłączność!
Dreame D10s. Warto było zaryzykować

O ile przeróżne gadżety częściej lub rzadziej wpadają do mnie na testy, odkurzacz Dreame D10s był moim impulsowym zakupem. Akurat pojawił się w promocji jednej z sieci z rabatem bodaj 50%. A jako, iż jego poprzednik z innej firmy przy próbie wjazdu na dywan w salonie pisał mi, że ugrzązł nad przepaścią – pomyślałem, że pora na zmianę. TL;DR – było warto.
Chińska firma, z którą wcześniej nie miałem do czynienia, niska cena – co może pójść nie tak? Pudło rozpakowywałem z założeniem, że to może się źle skończyć. Podpiąłem ładowarkę (to nie stacja dokująca – pojemnik z brudem opróżniamy sami). Skonfigurowałem intuicyjną aplikację, podpiąłem odkurzacz pod domowe WiFi. Uruchomiłem w trybie rysowania mapy, wszedłem na kanapę i zacząłem się przyglądać, co się dzieje.
Pierwszy przejazd zajął ok. 20 minut. Dreame D10s zajrzał w każdy kąt, a LiDAR zmapował moje niewielkie mieszkanie. Tak – odkurzacz z najniższej półki dysponuje laserem pomagającym mu w mapowaniu mieszkania i efektywnym sprzątaniu. Po narysowaniu mapy aplikacja domyślnie dzieli mieszkanie na pomieszczenia, ale oczywiście możemy poprawić to sami wedle oczekiwań.
Jak wygląda sprzątanie? Dywan standardowej grubości nie jest oczywiście problem. Ustawiając w aplikacji tryb automatyczny sprawimy, że na nawierzchni twardej moc ssania będzie standardowa, by po wjeździe na dywan wzrosnąć do maksymalnej. Po zmapowaniu mieszkania możemy wybrać dowolne pomieszczenie, które Dreame D10s odkurzy w kilka minut. Odkurzacz ma też możliwość podłączenia zbiornika na wodę i „mini mopa”. Nie nazwałbym tego jednak myciem podłogi. To raczej jej przetarcie na mokro. Fajnym rozwiązaniem jest ustawienie na mapie „strefy bez mopowania”. Wtedy Dreame D10s najpierw odkurzy mieszkanie, by w kolejnej fazie ominąć dywan. Jak na sprzęt "entry level" - fajna sprawa.
beyerdynamic Amiron 100. Z sal odsłuchowych do Twoich uszu

Przeszło 100 lat historii! Berlińska firma Beyerdynamic powstała w 1924 roku, jednak do tej pory była znana głównie ze sprzętu odsłuchowego dla profesjonalistów. Na rynek True WirelesS weszli, bo w sumie minęło 100 lat, więc czemu by nie zrobić czegoś nowego? Jak wyszło?
Jak wiecie przez lata korzystałem z TWS-ów Jabry, więc radośnie przyklasnąłem możliwości sprawdzenia czegoś nowego. beyerdynamic Amiron 100 to jeden z dwóch proponowanych modeli, sądząc po nazwie (drugi to Amiron 300) z nieco niższej kategorii. Pudełko standardowego rozmiaru, jednak obłe, więc można je położyć, ale postawić już nie. W zestawie sprzedażowym kabel USB – USB-C i pięć (!) zestawów gumek na wszystkie rozmiary małżowin. Otwieram więc pudełko i wyciągam słuchawki... zakończone „patykiem”, który totalni mi się nie podoba. Są ludzie, którzy twierdzą, że dzięki temu elementowi słuchawki nie wypadają im z uszu, ale zastanawiam się jak wielkie trzeba mieć małżowiny, żeby „patyk” się o nie oparł. Może to efekt przyzwyczajenia do konstrukcji wewnątrzusznych, ale mimo, iż Amirony 100 są lekkie, ciągle mam wrażenie, że przez ten dodatek wypadną mi z uszu.
Dobra, ale jak grają? Żeby to sprawdzić, puściłem jeden utwór w moich dotychczasowych słuchawkach, a potem w sprzęcie od Beyerdynamic. Padło na Louder than Words z musicalu Tick, Tick, Boom w wykonaniu Andrew Garfielda i Vanessy Hudgens. Tak, powtórzę standardowo, że słuch mam absolutnie nie muzyczny. Po prostu byłem ciekaw, czy usłyszę różnicę – i faktycznie była, dość wyraźna. W Amiron 100 dźwięk wydał mi się bardziej... naturalny? Basy były wyraźne, dźwięk wydawał się – hmmm – gęsty? Miałem też wrażenie, że jestem wrażenie, że jestem w stanie odseparować więcej brzmień poszczególnych instrumentów. Generalnie po prostu słuchało się lepiej. Poprzednik był dobry – Amiron 100 są jeszcze lepsze.
Wyraźną zmianę zauważyłem też przy rozmowach telefonicznych. Moi rozmówcy słyszeli mój głos bardzo dobrze, niezależnie od tego, czy chodziłem po openspace w pracy, czy przez centrum zatłoczonego miasta w godzinach szczytu. Być może również dlatego, że mikrofony znajdziemy na tych nieszczęsnych „patykach”. Minusy? ANC zdecydowanie do dopracowania. Zastanawiam się, czy Amiron 300 nie okażą się w tym aspekcie lepsze. One mają bowiem klasyczną budowę i stawiam, że lepiej dopasują się do kanału usznego. No i jeśli korzystacie ze słuchawek nieprzerwanie, nastawcie się na dość częste podpinanie ich do ładowarki. Ale fajnie, że możecie położyć pudełko na płytkę indukcyjną.
Podsumowując: czy warto? Jak dla mnie tak. U mnie jakość dźwięku wygrała z wątpliwościami. Sporo słuchawek znajdziesz też w naszym sklepie - na każdą kieszeń!