Chciałam Wam zrecenzować nowe, głośne produkcje Netflixa. Oglądając jednak „Prime time” (historię chłopaka, który w latach 90. włamuje się do studia telewizyjnego i bierze zakładników), czy „Jak najdalej stąd” (o nastolatce, jadącej do Irlandii – odebrać zwłoki ojca, który tam pracował i miał wypadek) z każdego z tych filmów przebija smutek. Ten strach, poczucie beznadziejności, szarość… Owszem są to odważne filmy, aspirujące do kina ambitnego i niezależnego i warto je zobaczyć i wyrobić sobie własne zdanie (np. „Prime Time” nie kupiło). Ale biorąc pod uwagę ostatnią aurę – codzienną szarówkę, zimno, niekończący się deszcz, uziemienie w domach i brak słońca – to wszystko sprawiło, że zapragnęłam czegoś innego. Nie kolejnego filmu, który pokaże, w jak ciężkiej i złej sytuacji jesteśmy, i który będzie inspirowany twórczością Smarzowskiego. Szczerze to miałam już trochę dość dołujących i dobijających scenariuszy. Chciałam czegoś na poprawę humoru. I takie kino Wam właśnie dziś zaserwuję. Myślę, że rozpromieni ono nam wszystkim weekend, a na pewno zapewni dużo uśmiechu i pozytywnej energii.
Filmy na weekend – komedie i nie tylko
Przeglądając filmy dostępne na VOD w Telewizji Orange, jak i w pakietach telewizyjnych Orange Love, znalazłam kilka ciekawych propozycji. Możecie je sobie zaserwować o dowolnej porze. Oto kilka moich ulubiony filmów, które zawsze są takim zastrzykiem optymizmu.
„Kocha, lubi, szanuje” (dostępny w HBO GO) – jeden z najgorętszych i najzabawniejszych filmów ostatnich lat. Choć nie przepadam za kategorią komedie romantyczne, bo zwykle są one nieśmieszne i za bardzo lukrują rzeczywistość, tak w tym wypadku twórcom udało się stworzyć coś naprawdę fajnego. Ogląda się to bardzo przyjemnie i pod przykrywką lekkiego filmu kryje się większe przesłanie. Jest tu też trochę pikantnie, ale ze smakiem, trochę prześmiewczo, no i rodzinnie. Trochę mamy coś z „American Beauty” (ważne, że nie z „American Pie”), trochę z klasycznych komedii pomyłek. Nie będę obiektywna, ale scena, w której Ryan Gosling z Emmą Stone (grali tu razem jeszcze przed „La La Landem”) odtwarzają taniec z „Dirty Dancing” – zachwyci każdą z pań. A tekst o Photoshopie na zawsze już trafił do kategorii kultowych tekstów z filmów. Co tu dużo mówić – to historia, która opowiada o tym, że miłość nie patrzy w metryczkę, że w nawet najlepszych związkach zdarzają się gorsze chwile, ale warto o siebie walczyć. Do tego plejada hollywoodzkich gwiazd. Cal (Steve Carell) dowiaduje się, że jego żona (Julianne Moore) - i w zasadzie pierwsza miłość, jeszcze z liceum, właśnie go zdradziła. Z pomocą przychodzi mu pewien młody przystojniak, poznany w barze, który postanawia pomóc skrzywdzonemu małżonkowi – odmienić jego image i nauczyć go… sztuki podrywu. W międzyczasie obserwujemy też inne osoby i ich miłosne perypetie, a wszystkie historie splatają się w zabawny oraz zaskakujący sposób.
„Podróż na sto stóp” (dostępna na VOD Orange) – czego nam już brakuje w pandemii? Wakacji i wyjazdów do ciepłych miejsc, odkrywania nowych krain, słońca i lata, spotkań z przyjaciółmi przy jednym stole, a także pysznego jedzenia z ulubionych restauracji. Delektowania się daniami, które odbiegają od codziennych obiadów, czy fast foodów z dostawy. Choć na to przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać, to już możemy sobie zafundować taką dawkę wszystkich tych przyjemności, właśnie w tym filmie. Jest on pięknie zrobiony i opowiedziany. Ogląda się go zachwycając się krajobrazami, zdjęciami, bohaterami i wysublimowanymi daniami. To wszystko jest takie wysmakowane! A historia dzieje się we Francji, gdzie wyemigrowała pewna rodzina Hindusów. Na nowym terenie, w malowniczym miasteczku, chcą założyć prawdziwą indyjską jadłodajnię. Pech chciał, że w pobliżu znajduje się elegancka restauracja, której właścicielka – pewna starsza dama (Helen Mirren) - marzy o kolejnej gwiazdce Michelina. Zaczyna się nieuczciwa rywalizacja, a jak wiadomo - od nienawiści to już tylko krok do miłości. Jestem pod wrażeniem tego filmu i jest to coś, co można oglądać wielokrotnie, powracać z sentymentem i bez poczucia przesytu. Rzadko który obraz ma też w sobie takie pokłady piękna. Ogląda się to z zachwytem i wcale nie przesadzam. Przenosimy się w podróż po zapierających dech w piersiach miejscach, obserwujemy kulinarną sztukę mistrzów, gdzie w artystyczny sposób dopracowany jest każdy detal. Aż chce się spróbować każdej z tych potraw. Do tego relacje międzyludzkie, jakie są tam pokazywane – wszystko jest opowiadane tak subtelnie, delikatnie, uczuciowo. Miłośnicy „Slumdoga” i Bollywoodu, jak i kina nurtu food porn, powinni być usatysfakcjonowani. A jak po seansie nabierzecie smaku na więcej, to polecam dwa kolejne dobre filmy o gotowaniu. Są one też dostępne w Orange Vod: „Julia i Julia” i „Szef”. Tylko żadnej z tych produkcji nie można oglądać z pustym żołądkiem!
„Był sobie chłopiec” (dostępny na Netflixie) – najpierw panie pokochały Bridget Jones, a potem pojawił się rzekomo jej męski odpowiednik - Will Freeman (Hugh Grant), który to zdecydowanie bardziej podbił moje serce. I nie chodzi wcale o nonszalancję czy urok brytyjskiego amanta, ale o ciepło i mądrość, jakie biją z tej historii. Przyznam się też, że można się na niej wzruszyć i w końcu nie będą to łzy smutku, kiedy ginie nasza ulubiona postać na ekranie, a rozczulające słone krople i towarzysząca nam w głowie myśl – „ jakie to jest ładne”. A o czym jest ta opowieść? Will jest bogatym i leniwym trzydzistoparolatkiem, który szukając miłości bez zobowiązań – zapisał się do klubu samotnych rodziców. Oczywiście on sam żadnego dziecka nie ma i niespieszno mu było do bycia ojcem. Nie przewidział jednak, że spotka tam pewnego nastolatka-outsidera (Nicholas Hoult – robiący dziś karierę w Hollywood), który mimo młodego wieku da Willowi niezłą lekcję życia, empatii oraz dojrzewania. Urocza i zabawna historia. Bo tak jak mawiał i przekonał się główny bohater – „nikt nie jest samotną wyspą”. A jako wisienka na torcie – w ścieżce dźwiękowej z filmu znajdzie się nietypowa wersja dawnego przeboju Fugees - „Killing me softly” - z ujmującą aranżacją. A jak na ekranie doszła do tego gitara – moja oczy znów się zaszkliły i jednocześnie nie mogłam przestać się śmiać.
„Siedmiu psychopatów” (dostępnych w Orange VOD) – żeby nie było za romantycznie, za miłośnie i za słodko - coś dla tych, którzy uwielbiają czarny humor i ostrzejsze klimaty. To jest jeden z najbardziej odjechanych, oryginalnych, barwnych i zabawnych filmów, jakie widziałam. Może nawet to i bardziej męskie kino, choć mi to nie przeszkadza. Sam tytuł już mówi, że nie będzie to prosta ani typowa historia, a taka w oparach absurdu. Wyznacznikiem niech będzie jedno zdanie, jak opisał ten film magazyn „The Guardian”, pod którym podpisuję się obiema rękami – „to obraz, w którym Tarantino spotyka braci Cohen”. Czyli wiadomo, czego można się spodziewać - będzie krwawo i nie zabraknie wisielczego humoru. Nie wszyscy bohaterowie dotrwają do końca, ale z drugiej strony jest to też film o przyjaźni, o napędzającej sile twórczej, o spełnianiu marzeń, walce i szaleństwie. W skrócie: w mieście pojawia się gang, który porywa dla okupu psy celebrytów. Wystarczy jednak natrafić na zwierzaka pewnej niewłaściwej osoby… A w tle pewien młody twórca próbuje napisać scenariusz na swój film. Bohaterami mają być złoczyńcy, a w zasadzie psychopaci. Dziwnym trafem niektóre postacie, zarysowane na papierze, zaczynają mieć odzwierciedlenie w realnym życiu. Do tego duet: Colin Farell&Sam Rockwell i będzie zabawa. Propozycja na energetyczny seans, na którym nie można się nudzić.
Który z tych filmów wybieracie? A może macie swoje ulubione tytuły, które zawsze wprowadzają Was w pozytywny nastrój? Więcej propozycji znajdziecie na naszym blogu (np. serial „Lupin” czy „Dżentelmeni” – też by tu pasowali), a także na naszej platformie VOD oraz w pakietach telewizyjnych Orange Love. W takie wieczory jak teraz, dobre kino jest prawdziwym lekarstwem, na które nie potrzebujemy recepty.
Komentarze
Fajna dawka filmów. „Był sobie chłopiec” dodany na Netflixie do ulubionych 🙂
Odpowiedz