W Polsce czują się jak w drugim domu, ale marzą by wrócić do Chersonia. Wierzą, że odbudują swoje miasto, jak my kiedyś Warszawę. Trzy nauczycielki - Ludmiła, Sasha i Tatiana uczyły ukraińskie dzieci w naszym ośrodku w Serocku. - Zżyłyśmy się z nimi, ale pomagaliśmy sobie nawzajem - mówią.
Przyjechały do Polski w lutym. Ich miasto zaatakowali Rosjanie. Musiały uciekać. Zamieszkały na warszawskiej Pradze. Właściciel mieszkania pozwolił korzystać z niego za darmo. Szepnął też dobre słowo koledze pracującemu w Orange, że nauczycielki mogą przydać się w ośrodku w Serocku, w którym gościliśmy kilkaset kobiet i dzieci z Ukrainy. To był dobry pomysł. Zaopiekowała się nimi również Fundacja Orange.
Nauczycielki z Serocka
W ośrodku dziewczyny nie prowadziły standardowych zajęć. Skupiły się na korepetycjach z informatyki, angielskiego i historii. Nie było innej możliwości, ze względu na różnice w wieku i poziomu wiedzy dzieci. Do Serocka przyjeżdżały dwa razy w tygodniu.
Doradzały też Fundacji w zakresie integracji społecznej i edukacji, w tym edukacji międzykulturowej dzieci i młodzieży. To miało ogromne znaczenie w kontekście przyjazdu do Polski tysięcy uczniów i uczennic z Ukrainy.
- Najlepiej wiedziały, jak podejść do dzieci. Daliśmy im dużą swobodę - mówi Krzysztof Kosiński z Fundacji Orange. - Mogły prowadzić zajęcia i pomagać nam według swojej wiedzy oraz doświadczenia. Chodziło o to, żeby najlepiej odpowiadały na potrzeby przyjaciół z Ukrainy.
Misja ośrodka w Serocku właśnie się skończyła. Większość gości wróciła do ojczyzny lub znalazła inne miejsce do życia w Polsce. Ponad 90 osób przeniosło się do Łodzi, gdzie w udostępnionym i przygotowanym przez Orange budynku zaopiekuje się nimi Fundacja Leny Grochowskiej. Nauczycielki będą tam dojeżdżać, tak samo jak do Serocka.
Praca pomagała żyć
Z Ludmiłą, Sashą i Tatianą pierwszy raz spotkałem pół roku temu. Poznałem ich historie i opisałem na blogu. Byłem ciekawy jak sobie poradziły.
- Uczymy się polskiego, dużo już rozumiemy, ale wygodniej będzie porozmawiać z pomocą Olgi - śmieje się Sasha. (Olga Kulyna to Ukrainka mieszkająca od 16 lat w Polsce, nauczycielka i tłumaczka, która także wspiera działania Fundacji). - Praca pomogła mi nie myśleć cały czas o tym, co dzieje się w Ukrainie - dodaje Sasha. - Wszystkie czułyśmy się w Polsce bezpieczne i akceptowane. Jesteśmy za to ogromnie wdzięczne.
Dziewczyny zgodnie mówią, że obawiały się, czy sobie poradzą w Serocku. - Szybko przekonałyśmy się, że nie chodzi tylko o nauczanie. Byłyśmy nauczycielkami, ale też po trochu psycholożkami - wspomina Tania. - Dzieci opowiadały nam swoje historie i potrzebowały, żeby je po prostu wysłuchać. Z perspektywy czasu uważam, że dużo z nimi rozmawiając pomagaliśmy sobie nawzajem. Ucząc się nie myśleliśmy o wojnie. Mieliśmy spokój.
- Miałam w sobie duże poczucie odpowiedzialności - dopowiada Ludmiła. - Rzuciłam się w wir pracy, żeby korepetycje zawsze były perfekcyjnie przygotowane. Byłam zaskoczona, że dzieci nawet latem chętnie się uczyły. Zwierzały się, a potem pytały, co słychać u mnie i mojej rodziny. Czy wszyscy bezpieczni. Mocno się wszyscy zżyliśmy. Było nam smutno, kiedy ktoś wyjeżdżał z ośrodka i wracał na Ukrainę. Chociaż tak naprawdę powinniśmy się cieszyć.
- W pamięci został mi ogromny stres i zaszczyt, że a naszej lekcji w Serocku była Pierwsza Dama, pani Agata Kornhauser-Duda. Wiem, że też była nauczycielką - wspomina Sasha.
Wrócić do pracy w Chersoniu
Chociaż Polska bardzo im się podoba nie planują, aby zostać u nas na stałe. Z drugiej strony zdają sobie sprawę, że upłynie jeszcze sporo czasu kiedy będą mogły wrócić bezpiecznie do domu. W tej chwili to niemożliwe.
- Moje serce jest w Ukrainie. Chcę wrócić do siebie, do szkoły i opowiedzieć uczniom jak było w Polsce. Jak nam pomogliście - mówi Tania. - Wiem, że przed nami długa droga. Wierzę jednak, że miasto pozostanie ukraińskie i je odbudujemy. Tak samo jak wy Warszawę.
- Wojna brutalnie nauczyła mnie nic nie planować. Marzę, aby czuć się bezpiecznie w mojej ojczyźnie i móc pracować. Nauczyciele historii na okupowanych terenach są represjonowani przez Rosjan. Wojna nas wszystkich zbliżyła i zjednoczyła - mówi Sasha.
Praca była ważna, bo pozwalała dziewczynom normalniej funkcjonować. Cieszyć się życiem na ile było to możliwe w tych okolicznościach.
Sasha: Dla mnie czas zatrzymał się w Żelazowej Woli, gdzie byłam z polską rodziną. Usłyszałam muzykę Fryderyka Chopina i poczułam się tak spokojna i zrelaksowana.
Tania: Do końca życia zapamiętam wizytę prezydenta Joe Bidena w Warszawie i to, że mogłam go zobaczyć na żywo.
Ludmiła: Często wychodziłam na spacery. Byłam na wycieczce w Krakowie. Zaczęłam bardziej doceniać piękno wokół mnie.