Jeszcze nie byłem rzecznikiem, jak w 2006 i 2007 wybuchły tzw. „medialne kary”. UKE wlepił nam wtedy słynne 100 mln zł i 339 mln zł. Pracowałem w biurze prasowym i dobrze pamiętam, jak było gorąco. Dziennikarze szybciej wiedzieli o karach niż ukarany. Firmowi prawnicy łapali się za głowy, jak to możliwe. Klienci mówili, że dobrze tak „monopoliście”. Teraz mamy już całkowitą pewność, że regulator dał nam kary bezprawnie. Po wielu sądowych porażkach, Sąd Najwyższy w obu sprawach właśnie oddalił kasacje złożone przez prezesa UKE. Ostatnią w tym miesiącu. To definitywny koniec sprawy, bo prezesowi UKE nie przysługuje żaden środek odwoławczy. Koniec, kropka. Nie chcę opisywać Wam całej batalii prawnej, która trwała 7 lat. Tyle czasu potrzeba, aby w majestacie prawa firma mogła oczyścić swój nadszarpnięty wizerunek. Chociaż moim PR-owym okiem, zrekompensować tego nie sposób, wyliczyć również. Nie jestem od wyciągania wniosków z takich spraw, bo nie znam się wystraczająco na prawie, ani regulacjach. Nie życzę jednak żadnej firmie, aby kiedykolwiek miała do czynienia z tak nadgorliwym urzędem i moim zdaniem wyrachowanym działaniem. Bo nie chcę mi się wierzyć, że prawnicy urzędu mogli aż tak bardzo się pomylić. I na koniec takie życiowe post scriptum. Żadne media nie zainteresowały się kasacją w SN. Po prostu no news. Czy rzeczywiście?