Oferta

Wszystko, co potrzebujecie wiedzieć o fotowoltaice (2)

13 października 2022

Wszystko, co potrzebujecie wiedzieć o fotowoltaice (2)

Chcecie zainwestować w fotowoltaikę, ale nie wiecie, jak się do tego zabrać? Jak wygląda montaż i na co powinniście zwrócić szczególną uwagę? Zapraszam na rozmowę z Adrianą Glinką-Kłos, szefową sprzedaży w Orange Energia, która pomoże Wam zrobić pierwszy krok.

Ewa Przybylińska: Co powinnam wiedzieć, gdybym była klientem zainteresowanym fotowoltaiką?

Adriana Glinka-Kłos: Zaczynamy od prawidłowego określenia mocy, jaką potrzebujemy. Robimy to na podstawie audytu fotowoltaicznego. Moc instalacji dobieramy według indywidualnych potrzeb, po analizie rocznego zużycia energii. Musimy optymalnie dobrać moc, która zapewnia pokrycie obecnych i przyszłych potrzeb. Budowanie instalacji większych niż wynika to z analizy zużycia energii, nie ma ekonomicznego sensu i tylko wydłuża okres zwrotu inwestycji.

Do instalacji nadaje się zdecydowana większość dachów pod warunkiem ich dobrej kondycji technicznej. Trzeba wziąć pod uwagę to, że dach musi wytrzymać dodatkowe obciążenie. Najbardziej optymalny kąt nachylenia dachu w Polsce to 30-40 stopni i oczywiście południowa wystawa. W zależności od kąta nachylenia, instalacje sprawdzają się także w kierunkach: wschód, zachód i pośrednich. Dla instalacji na dachach płaskich, często projektuje się instalacje skierowane na: wschód-zachód.

Jakie mamy rodzaje paneli fotowoltaicznych i czym się od siebie różnią?

Trzy najpopularniejsze to: monokrystaliczne, polikrystaliczne i panele z krzemu amorficznego. Różnią się właściwościami, wydajnością i ceną. Wybór tych odpowiednich dla nas, jest uzależniony od wielu czynników i najlepiej omówić je ze specjalistą.

Jak krok po kroku instaluje się panele?

Na podstawie audytu nasi inżynierowie przygotowują koncepcję techniczną wraz z wizualizacją i tzw. prognozę uzysku, czyli kalkulację przyszłych zysków z instalacji. Następnie umawiamy termin montażu i dostarczamy materiały niezbędne do realizacji inwestycji.

Potem do akcji wchodzą nasi technicy. Instalację dzielimy na: montaż paneli, montaż falownika, okablowania, pomiary i testy. Sam montaż wykonywany jest przez ekipę składającą się z fachowców z zakresu fotowoltaiki, elektryki, dekarstwa. Czas budowy instalacji jest uzależniony od ilości paneli i  miejsca. Dla domu jednorodzinnego to standardowo 2-3 dni. Prawidłowy montaż gwarantuje, że panele można użytkować bezpiecznie przez wiele lat. Pamiętajmy, że błędy w montażu fotowoltaiki wpływają na wydajność instalacji, mogą stanowić nawet zagrożenie dla konstrukcji budynku. Te najczęściej popełniane, których oczywiście należy unikać to np. nieprawidłowo dobrana moc instalacji lub konstrukcja do danego typu poszycia dachowego, brak zabezpieczenia kabli pod panelami i źle dobrane zabezpieczenia. Należy też już na samym wstępie zwrócić szczególną uwagę na projekt instalacji.

Jak wygląda odbiór instalacji i dalsze formalności?

Odbiór przez klienta potwierdza protokół. Ostatnim elementem jest zgłoszenie instalacji do operatora systemu dystrybucyjnego (OSD), będącego właścicielem infrastruktury energetycznej na danym obszarze. Ten krok wykonuje się w celu wpięcia instalacji do całej sieci. OSD ma obowiązek przyjąć zgłoszenie i dokonać wymiany licznika inwestora na dwukierunkowy, tzn. umożliwiający rejestracje zarówno poboru, jak i produkcji energii. Wymiana licznika i podpisanie umowy ze sprzedawcą energii kończy proces.

Podobno instalacja efektywnie działa jedynie w miesiącach ciepłych. To prawda?

To jeden z wielu mitów. Panele fotowoltaiczne produkują energię przez cały rok. To prawda, że 70%-80% energii słonecznej pochodzącej z paneli fotowoltaicznych, produkowanych jest od kwietnia do września. Jednak niskie temperatury nie mają negatywnego wpływu na ich sprawność. Fotowoltaika potrzebuje promieni słonecznych, a nie ciepła.

Czy montaż instalacji można wykonać o każdej porze roku?

Pora roku nie ma znaczenia. Istotne są warunki atmosferyczne. Technicy, ze względów bezpieczeństwa, nie pracują na dachu podczas opadów deszczu, śniegu, jeśli dach jest pokryty śniegiem, a także przy mocno ujemnych temperaturach.

Jak opiekować się panelami?

Instalacje są bezobsługowe i należy tylko pamiętać o okresowych przeglądach, aby wykluczyć ewentualne usterki. Energia wytworzona z instalacji jest wykorzystywana na bieżące potrzeby. W przypadku wyboru falowników hybrydowych i doposażeniu instalacji w magazyny energii, może być rezerwowym źródłem zasilania.

Adriana Glinka-Kłos, dyrektorka sprzedaży Orange Energia – spółki wchodzącej w skład Grupy Orange. Specjalizuje się w tworzeniu strategii sprzedażowych w branży energetycznej, paliwowej i gazowej. Pracowała w Grupie Energa, GPEC, Stilo Energy. W Orange Energia jest odpowiedzialna za zarządzanie sprzedażą portfolio produktowego (energii elektrycznej i odnawialnych źródeł energii, w szczególności fotowoltaki).

***

Spotkanie z Adrianą Glinką-Kłos jest kolejnym odcinkiem cyklu o fotowoltaice.
Przeczytajcie wcześniejszy wpis: Wszystko, co potrzebujecie wiedzieć o fotowoltaice 
Więcej informacji o fotowoltaice od Orange Energia znajdziecie na stronie.

Udostępnij: Wszystko, co potrzebujecie wiedzieć o fotowoltaice (2)

Reklama

Rozmowa z Mikołajem Cieślakiem

21 kwietnia 2021

Rozmowa z Mikołajem Cieślakiem

Dzień dobry w środę! Tydzień temu pisałam do Was wiosną i był to wywiad z bohaterem naszych reklam Orange na kartę Robertem Górskim. Na dodatek były to jego okrągłe urodziny. Dziś nadal wiosna (a przynajmniej za moim oknem) i mocno trzymam kciuki, żeby została już na dobre, a Was zapraszam na moją rozmowę z Mikołajem Cieślakiem – artystą kabaretowym, aktorem i współtwórcą Kabaretu Moralnego Niepokoju. Co prawda dziś bez jubileuszu w tle, ale mam nadzieję, że będzie dla Was ciekawie, więc nie przedłużam i zapraszam. 

Przygody na planie zdjęciowym

Stella Widomska (SW): Dzień dobry Panie Mikołaju! 🙂 Witam na łamach naszego bloga korporacyjnego. Na rozgrzewkę powiem, że piękne imię – zupełnie takie samo wybrałam dla mojego syna. 🙂 A o moje lepiej nie pytać, bo to bardzo zakręcona historia. Codziennie jestem wdzięczna losowi za to, że jednak nazywam się Stella, a nie tak, jak pierwotnie chciał tato. 😉 Ale do rzeczy. Zupełnie niedawno miałam okazję przesłuchać pana scenicznego kolegę z kampanii Orange na kartę – Roberta Górskiego. I szczerze powiedziawszy zapomniałam go zapytać jak się z nami pracuje. Dlatego to pytanie przechodzi na Pana. 😉 Czy Orange to trudny klient? Jakieś zabawne wspomnienia z naszych planów?

Mikołaj Cieślak (MC): Orange to super klient, bo daje nam do zrobienia fajne rzeczy. A przez to reklamy są zapamiętywane. Pamiętam jak po reklamie, gdzie siedziałem w przeręblu przez miesiąc różni ludzie mnie pytali jak dałem radę tyle czasu na mrozie. 😉

Sława

SW: Ja do śmiesznych sytuacji związanych z naszymi kampaniami opowiem o tej, w której pływaliście z Robertem Górskim rowerem wodnym po sadzawce w parku. Dla tych, co nie pamiętają – ona mogła być głęboka na może pół metra. Musieliśmy się tłumaczyć dlaczego nasi bohaterowie nie założyli kamizelek ratunkowych. Dość powiedzieć, że sprawdzaliśmy nawet przepisy dotyczące żeglugi morskiej i statków, żeby wykluczyć ewentualne niedopatrzenie. Na przyszłość już wiemy, że po sadzawce nie trzeba się poruszać w kamizelce. Ale wracając do naszej rozmowy i kolejnego pytania – czy czuje się Pan sławny, a jeśli tak, to czy to coś w życiu ułatwia?

MC: Sławny nie, ale znany czy może rozpoznawalny, to już tak. Miłe jest to, że ludzie najczęściej uśmiechają się na mój widok, a to miłe, jeśli budzę takie skojarzenia. Chyba udało mi się przez te lata parę osób rozśmieszyć. 😉

SW: Po rozmowie Robertem Górskim wiem, że jego droga do kariery scenicznej wiodła przez frezarkę, tokarkę i układanie światłowodu. A jak to było z Panem?

MC: Moja wiodła przez kolana, ręce pościerane na boisku do koszykówki, gdzie swego czasu spędzałem każdą wolną chwilę, licząc na angaż w NBA. 😉 No, ale wybrałem kabaret.

 

SW: To jak już jesteśmy na scenie – skecz, w którym lubi Pan najbardziej grać?

MC: Lubię „Drzwi”, „Jerzyk dzisiaj nie pije”, to z tych starszych, ale zawsze wyzwania z nowego programu są największą satysfakcją, bo jeśli wyjdzie, to znaczy, że ciągle potrafimy to robić. I takie przeboje są w naszym nowym programie, czekamy z niecierpliwością, żeby je w końcu pokazać na scenie…

Ucho Prezesa

SW: A praca przy Uchu Prezesa? Ja nie ukrywam, że bardzo lubiłam, choć postrzegałam tą formę nie jako kabaret, a paradokument raczej, bo sądzę, że właśnie tak robi się politykę na Nowogrodzkiej. 😉

MC: I to właśnie był sukces tego projektu, nie wiadomo było gdzie się kończy kabaret, a zaczyna realny świat, i odwrotnie. No, ale taki mamy tu klimat. 😉

SW: To skoro już jesteśmy przy polityce zadam śmiałe pytanie i nie obrażę się na dyplomatyczną odpowiedź. Jak pan ocenia to, co się dookoła nas dzieje? Ja wiem, że czasem scenariusze kabaretowe piszą się same, ale czy to dobrze?

MC: Trzeba złapać dystans. Ja mam taki swój sposób. Otóż w ramach znajomości włoskiego, żeby mieć cały czas kontakt z językiem, oglądam często tamtejsze wiadomości, zmiany rządu, wypowiedzi polityków. Jest taki sam lub nawet większy bałagan. Różnica jest tylko jedna: mniej hejtu w komunikacji między sobą. Może to kwestia słońca, nie wiem. Tego słońca u nas i za oknem i w relacjach by się przydało więcej.

Trochę o literaturze

SW: Wiem od Roberta Górskiego, że zna się Pan świetnie na literaturze i z pamięci recytuje wiersze. O recytowanie nie poproszę, bo w końcu poruszamy się w formie pisanej. Ale proszę zdradzić swojego ulubionego autora i książkę.

MC: Troszkę mi się zmieniły zainteresowania. Kiedyś czytałem na studiach m.in. „Wilka Stepowego” Hermana Hessego, Marqueza, Cortazara, Erskine Caldwella, i dużo dużo poezji. Dziś najczęściej słucham audiobooków, ostatnio biografii Maradony i Mike’a Tysona. A do poezji wracam, czytając albo cytując, bo dużo wierszy znam na pamięć.

SW: To idę do strefy marzeń – czy marzy pan o jakiejś konkretnej roli w filmie (może czyta nas właśnie jakiś ważny reżyser i zadzwoni ;-))?

MC: Chciałbym zagrać w filmie sensacyjnym w tarantinowskim stylu nerwowego gangstera. 😉

Czas wielkiej zarazy

SW: I moje ulubione pytanie, czyli czas wielkiej zarazy. Jak Pan ocenia ostatni rok w swoim życiu zawodowym i prywatnym? Czy było tylko źle? Czy też jak wielu moim znajomym ten czas przyniósł coś dobrego? Dla mnie ten rok wiele rzeczy przetestował, przewartościował i był sporą lekcją tego, kim jestem i kim się otaczam. No i umiem upiec chałkę! 😉

MC: Ja podobnie, bo moje zdolności kulinarne poszybowały na wyżyny. Zostałem dobrym pizzaiolo (robię pizzę w fachowym piecyku opalanym drewnem), specem od kuchni meksykańskiej i orientalnej. Ale mówiąc serio: zaczęły się pojawiać pytania czy świat wróci do normalności? TO nie są pytania za wesołe. Dlatego nie wolno za dużo myśleć, tylko brać się za coś i to robić z pasją.

SW: Przy pandemii pozostając – czy zaszczepi się Pan? Ja już po pierwszej dawce i było to takie święto, że przywdziałam rodowe cekiny. Serio. Miny w poczekalni o 8.30 rano bezcenne.

MC: W pierwszym możliwym terminie. Jakby nie patrzeć to chyba nie ma lepszego wyjścia.

Marzenia

SW: I kończę już temat pandemii ostatnim pytaniem z tego obszaru – za czym Pan tęskni najbardziej, czego Panu brakuje i co Pan zrobi jak już życie wróci do normalności? Ja na przykład pójdę celebrować długie śniadanie z przyjaciółmi w ulubionej restauracji. Zamówię kawę i pogapię się na przechodniów gdzieś przy Placu Zbawiciela. No i wrócę do podróżowania i zawieszonej w czasie podróży do Kolumbii. A jakie Pan ma plany?

MC: Bardziej marzenia: występy dla pełnej sali, siedzenie w knajpie ze stolikiem na zewnątrz z masą ludzi wokół, możliwość wyjazdu ot tak, do Włoch lub gdziekolwiek bez stresu i obaw i maseczek.

SW: To ja mocno trzymam za to kciuki! Panie Mikołaju bardzo dziękuję za czas i rozmowę.

 

Udostępnij: Rozmowa z Mikołajem Cieślakiem

Reklama

Rozmowa z Robertem Górskim

14 kwietnia 2021

Rozmowa z Robertem Górskim

Dopiero pisałam do Was wiosną, a dziś za oknem znów zima. Uroki kwietnia. 😉 Tak mi się spodobały te wywiady, że dziś znów wracam do tej formy. Tym razem porozmawiałam z Robertem Górskim – artystą kabaretowym, liderem Kabaretu Moralnego Niepokoju i (moja ulubiona pozycja) odtwórcą głównej roli w serialu Ucho Prezesa. Zapytacie gdzie wspólny mianownik bloga telekomunikacyjnego i komika. Spieszę z odpowiedzią – Robert Górski od lat pracuje z nami przy kampaniach Orange na kartę. Na początku był sympatycznym kioskarzem, od pewnego czasu spiera się o różne zabawne tematy w duecie z Mikołajem Cieślakiem. Ostatnio o lemura z żywopłotu. Ja nie ukrywam, że choć to format, który mamy w telewizji od lat, to nie tylko mi się nie znudził, ale wręcz jest moim ulubionym i bawi za każdym razem. Także zapraszam do przeczytania naszej rozmowy, która ukazuje się w dniu szczególnym, bo Robert Górski ma dziś urodziny. Sto lat od całej redakcji naszego bloga! 🙂

Czy sława jest fajna

Stella (S): Dzień dobry! Witam na łamach bloga Orange i nie ukrywam, że nie wiem co drży mi bardziej – ręka czy głos. 😉 Są emocje, bo nieczęsto zdarza mi się rozmawiać z kimś, kogo znam od tylu lat ze szklanego ekranu i dlatego zacznę właśnie od tego. Wydawać by się mogło, że bycie osobą znaną (z premedytacją nie używam słowa celebrytą, bo ma raczej wydźwięk pejoratywny) jest bardzo przyjemne. Ścianki, sława, znajomości, liczne bankiety, ogromne zasięgi. Pamiętam, że przy okazji sporej imprezy, którą prowadził dla nas znany polski aktor młodego pokolenia odkryłam, że to jednak też sporo uciążliwości. Staraliśmy się przećwiczyć tekst przed wieczorną galą, a rzecz rozgrywała się na molo w Sopocie i ten biedny aktor nie mógł opędzić się od fanów i nawet przez chwilę spokojnie skupić na rozmowie. Szepty, pokazywanie palcami, prośby o wspólne zdjęcia. I najgorsze te w stylu „na paparazzi” nawet bez pytania o zgodę. No a potem ląduje się w dziwnej pozie, z głupią miną i jeszcze głupszym opisem na plotkarskim portalu. I tu moje pierwsze pytanie: Jak to jest być osobą znaną?

Robert Górski (RG): Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre to te, że w sklepie pani ekspedientka życzliwie odradza mi kupno nieświeżej wędliny, pani w urzędzie mówi, że jak dla mnie to się załatwi szybciej, a pan w sklepie z płytkami do łazienek jest bardzo miły i tłumaczy cierpliwie o co chodzi z tym stelażem, choć pewnie normalnie tego nie robi. Złe to te, że nie wolno mi publicznie za dużo wypić, wysikać w parku albo czegoś publicznie się domagać, bo powiedzą że temu z telewizji odwaliło. Bywam śledzony przez paparazzi, na bałtyckiej plaży nie mogę leżeć, bo muszę wstawać do zdjęć.

Początki ze światłowodem w tle

S: Trochę się przygotowywałam i wiem, że na początku pana historia ma w tle  frezarkę, tokarkę, studia geologiczne i… światłowód. Proszę nam o tym opowiedzieć. W końcu to blog telekomunikacyjny i zwłaszcza ten światłowód mnie mocno zaintrygował.

RG: Kiedyś, będąc chyba na studiach, zarabiałem na wakacje m.in. ciągnąc światłowód z Warszawy do Legionowa wzdłuż ulicy Modlińskiej. Od studzienki do studzienki. Bardzo miło wspominam ten czas, choć często połączenia między studzienkami były zasypane piachem. Przez jakiś czas zakładałem też w mieszkaniach na Saskiej Kępie w Warszawie telewizję kablową. Pamiętam z tamtych czasów zapach kocich sików, bo często musiałem wchodzić ludziom pod łóżka, żeby wywiercić otwór w ścianie, a koty były tam wcześniej.

S: No to chyba praca nie dla mnie, bo jestem psiarzem, a kotom nie ufam (one wysyłają takie sprzeczne sygnały, jak merdanie ogonem kiedy są złe) i mam na nie uczulenie. Jak to się zatem stało, że Robert Górski nie pracuje dziś w fabryce i jaka była ta droga od światłowodu na scenę?

RG: Ponieważ chodziłem 5 lat do technikum i miałem tzw. warsztaty w różnych fabrykach i zakładach pracy miałem dużo czasu, żeby sobie uświadomić czego nie chcę w życiu robić. Właśnie tego, co wtedy robiłem. Co więcej, scena jest chyba jak najdalszym miejscem od fabryki, więc dotarłem aż do niej.

Ucho Prezesa

S: Skoro już jesteśmy w czasach współczesnych Pana kariery aktorskiej, to rzecz o jaką bardzo chcę zapytać i liczę, że nie ucieknie Pan w polityczną poprawność i dyplomację. „Ucho Prezesa”, które bardzo mnie wciągnęło i od momentu, kiedy zapowiedź projektu ujrzała światło dzienne mocno Wam kibicowałam. Przede wszystkim brawo za odwagę, bo zakładam, że ciężko było znaleźć sponsorów i chętnych do wyemitowania. Nie wiem czy ktoś to już Panu mówił, ale dla mnie było nie tylko śmiesznie, ale też strasznie, bo miałam wrażenie, że oglądam paradokument z Nowogrodzkiej. I zakładam, że tak dość często wyglądają kulisy robienia polityki w Polsce. Skąd pomysł na tą serię? I jak Pan postrzega to, co aktualnie dzieje się w Polsce (nie ma Pan czasem wrażenia, że oni sami piszą gotowe scenariusze kabaretowe)?

RG: Zawsze interesowałem się polityką. Zresztą ona mną też. Miałem 10 lat gdy ogłoszono stan wojenny, 18 gdy powstał Okrągły Stół. A że równolegle interesował mnie kabaret, połączyłem jedno z drugim i wyszło Ucho Prezesa. Był to też czas niechęci (wzajemnej) do publicznej telewizji i automatycznie czas zainteresowania Internetem. Czasem brakuje mi tego serialu, choć byłem już nim zmęczony. Myślę sobie niekiedy „ale to byłby doskonały temat na odcinek”. Dlatego teraz robię w  niedzielne wieczory na Polsacie coś, co nosi nazwę Sztab kryzysowy i jest komentarzem to tego, co się aktualnie dzieje. Jesteśmy w stanie permanentnego kryzysu, więc taki sztab ma co robić. I ja też.

W duecie z Mikołajem Cieślakiem

S: Zapewne część osób, które właśnie czytają ten wywiad zastanawia się skąd pomysł na rozmowę z aktorem/ kabareciarzem na blogu telekomunikacyjnym. Tym osobom winna jestem wytłumaczenie, że w duecie z Mikołajem Cieślakiem występuje Pan w naszych reklamach Orange na kartę. A to duet, który trwa na moje oko dobre 20 lat. Czy dobrze wyczuwam, że to już nie tylko relacja zawodowa, ale też przyjaźń? Opowie nam Pan o duecie Górski – Cieślak?

RG: Znamy się od pierwszego roku studiów. Jakoś dobrze nam się gadało, Mikołaj zna się na literaturze, zna na pamięć mnóstwo wierszy, więc zawsze mi tym imponował. Połączyło nas poczucie humoru i próby pisania poezji. Jakoś żeśmy się skleili przez lata, choć charakterologicznie jesteśmy kompletnie inni. Każdej piszącej osobie jest potrzebny krytyk. I on nim jest, tak samo jak jest idealnym partnerem na scenie do dialogu. No i do pastwienia się, bo moja postać zazwyczaj nad jego postacią się pastwi.

S: To teraz przejdę do czasów wielkiej zarazy. Moje życie pandemia wywróciła zupełnie do góry nogami. Mam e-pracę, mój syn e-szkołę i bywam na e-imprezach na Teamsach. Posiadam „wyjściowe” dresy (rok temu nie wiedziałabym co to) i teraz już tylko czekam kiedy Pixar zrobi film o moich szpilkach, które gdzieś tam zakurzone w biurze myślą, że mnie porwali i dlatego nie przychodzę i właśnie organizują misję ratunkową. Ale za to umiem upiec chleb i ulepić pierogi. Początek, ponad rok temu, kiedy powiedzieli nam „Ej, wytrzymajcie dwa tygodnie w domu” ;-), był dla mnie prawie wizytą na Żuławach Wiślanych (czytanych jako depresja), bo ktoś zabrał całe moje życie. Ale dziś wiem, że ten rok paradoksalnie przyniósł więcej dobrego niż złego. Nauczył doceniać małe rzeczy, pozwolił na nowo odkryć rodzinę, a w moje głowie nastąpiło przemeblowanie i przewartościowanie. Nie mówiąc już, że w CV wpiszę sobie „Umiem upiec chałkę”. 😉 Dla telekomów to był dobry rok. Te wszystkie e-zadania sprawiły, że ludzie zrozumieli, że podstawą dobrego e-życia jest stabilne łącze internetowe. A jak ten rok wyglądał z perspektywy Pana branży? I czy przyniósł coś dobrego?

Czas wielkiej zarazy

RG: Miałem dużo czasu dla żony i małego dziecka. Mogłem też odpocząć, bo życie w trasie bywa podniecające, ale i wyczerpujące. No i mogłem pozbierać myśli, ale uzbierałem ich już tyle, że nie wiem co z nimi robić. Więc już wystarczy tych przemyśleń i wolnego czasu. Ten rok to był potężny sprawdzian, czy to życie które prowadziliśmy do tej pory nam odpowiada. I szkoła zaradności. Moja branża jest w tarapatach, bo występy masowe, z których żyjemy, zostały zamknięte jako pierwsze i zostaną otwarte jako ostanie. Tarapaty to jednak za mało powiedziane. To w wielu wypadkach tragedia.

S: Pozostając w e-czasach zapytam o e-szkołę, bo odkryłam, że mamy synów w tym samym wieku. Ciekawa jestem Pana spojrzenia na ten temat. Bo ja na przykład swojemu staram się wytłumaczyć, że nie będzie na Messengerze zamkniętej grupy „Matura”, gdzie podzielą się pytaniami. E-szkoła pokazała mi jak bardzo nasze dzieci są kreatywne i jak bardzo system edukacji kuleje. Moja ulubiona historia od koleżanki (mamy licealisty), to sprawdzian z matematyki, na którym nauczycielka zażyczyła sobie podglądu obrazu od każdego, żeby kontrolować czy nie ściągają i cała klasa przykleiła na kamery przezroczystą taśmę, wmawiając nauczycielce, że oni widzą dobrze i to chyba jakiś problem z internetem po jej stronie. Nie będzie się Pan bał pójść do lekarza, który studiował w latach 2020/2021? 😉

RG: Ja się boję każdego lekarza bez względu na czas, w którym studiował.

S: To już ostatnie pytanie z tematów okołopandemicznych (ale ciężko o nich nie mówić, bo to w końcu całe nasze życie ostatnio). Będę rebel i zapytam (choć wiem, że to wywołuje dużo emocji w mediach społecznościowych i na portalach plotkarskich) – zaszczepi się Pan? Ja od razu napiszę, że ja TAK! Wierzę, że szczepienie będzie paszportem do normalności, jak choćby podróży, za którymi tęsknię najbardziej.

RG: Tak, zaszczepię się. Na razie wiozę mamę na szczepienie pod Sokołów Podlaski (130 km od Warszawy). Gdyby to się działo za poprzedniej władzy, to mama by ich sprzeklinała. Teraz uważa, że to tylko dziwne.

Marzenia

S:  Żeby nie było tylko pandemicznie i depresyjnie to na koniec chciałam zapytać o marzenia i plany (jak już nas wypuszczą i skończą się te „dwa tygodnie w domu”). Za czym tęskni Pan najbardziej i co w pierwszej kolejności na liście „do zrobienia”?

RG: Legalny obiad w restauracji i zimne, nieśpiesznie pite piwo.

S: Na mojej liście ta pozycja też na pierwszym miejscu. Stolik w restauracji. Niespiesznie jedzone śniadanie i gapienie się na ludzi. A zawodowo? O czym Pan marzy?

RG: Żeby było jak przedtem.

S: Panie Robercie, bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i naszą rozmowę. Do zobaczenia na planie kolejnej kampanii Orange na kartę! Obiecuję, że teraz już będę miała odwagę podejść i zagadać. 😉

 

Udostępnij: Rozmowa z Robertem Górskim

Gaming

Co to motion capture? W ten sposób aktorzy stają się wirtualni.

22 lutego 2021

Co to motion capture? W ten sposób aktorzy stają się wirtualni.

Słowem wstępu kim jest Graczo?

Cześć. Jestem Bartek, ale wszyscy mówią na mnie „Graczo”. Ksywka powstała nie tylko od mojego zamiłowania do gier komputerowych, ale również od nazwiska. Widocznie takie było moje przeznaczenie, aby nie tylko grać w gry, ale również o nich pisać, czy opowiadać. Co poniedziałek na blogu Orange, będę publikował artykuły opisujące moją domenę, czyli wirtualną rozgrywkę. Zróbcie sobie herbatkę, odłóżcie pada i zapraszam na kilka minut relaksu z „Graczyk o grach”. Na pierwszy ogień idzie temat motion capture.

Co to motion capture?

„Motion capture” to technika animacji komputerowej pozwalająca na przeniesie ruchu aktora w świecie rzeczywistym na wirtualny szkielet postaci. Wykorzystywana jest w filmach z elementami CGI, reklamach, teledyskach czy  grach komputerowych. To dzięki technologii motion capture smok z Hobbita odegrany przez Benedicta Cumberbutcha mógł ruszać ustami w naturalny sposób( o ile smok jest w stanie mówić „realistycznie”)?

Gdyby nie „mocap” kultowa scena „interakcji na jednorożcu” w grze „Wiedźmin 3” wyglądałaby jak pokaz dziecka bawiącego się lalkami „Barbie”. 

Rozgrywce towarzyszyłyby sztywne i nienaturalne ruchy postaci(to taki pstryczek w nos serii Gothic). 

Na początek lekcja historii

„Motion capture” w dosłownym tłumaczeniu z angielskiego oznacza „ przechwytywanie ruchu”. Nie jest to nowość na rynku. Animatorzy kreskówek już od momentu wynalezienia kinematografu próbowali uprościć sobie pracę w tworzeniu realistycznych animacji.

Rysunek tworzony był na podstawie odwzorowania kliszy filmowej, klatka po klatce. Jeżeli wyobrażenie tego procesu sprawia Ci trudność, to przypomnij Sobie lekcje plastyki z podstawówki, na których dzieci rysowały kalki znanych obrazów. 

To dokładnie to samo, ale w wykonaniu profesjonalistów oraz, powtórzone wielokrotnie. W celu nagrania jednej sekundy filmu, trzeba wykonać od 15 do 30 obrazków. 

Przykładem implementacji takiego rozwiązania jest animacja z 1937 roku czyli „Królewna Śnieżka i 7 krasnoludków”. 

Rozwiązanie to profesjonalnie nazywa się „rotoskopia”, a jej zastosowanie jest co raz rzadsze, najczęściej jednak wykorzystuje się je w celu wyróżnienia swojego dzieła. Przykładem jest polsko-brytyjskiego film animowany „Twój Vincent” z 2017 roku. 

Od filmu do gier

Znaczna zmiana nastąpiła w erze digitalizacji. Na początku lat 70tych Hollywood dysponowało już komputerami zdolnymi do generowania animacji 3D.

W 1972 roku na uniwersytecie w Utah, Edwin Catmull oraz Fred Parke zaprezentowali światu minutowy film przedstawiający animację realistycznie odwzorowanej dłoni.  Moment ten był przełomowy, ponieważ udowodnił, że ówczesne komputery są zdolne do tworzenia czegoś więcej niż tylko symboli reprezentujących liczby i litery. 

Wydarzenie te rozpaliło wyobraźnie kolejnych pokoleń filmowców, dzięki czemu w latach 90tych widzowie na salach kinowych mogli zaobserwować morfowanie androida w Terminatorze, czy dinozaury w Parku Jurajskim. 

Gry nie gęsi, swoją historię mocapu mają….czy jakoś tak….

Warto zwrócić uwagę na fakt, że wspomniana wcześniej rotoskopja została wykorzystana w kreacji animacji do gry Karateka(1984r.) oraz pierwszego Prince of Persia(1989r.), a faktyczne użycie motion capture datuje się na 1994r w Virtua Fighter produkcji Yu Suzumi, gry wydanej przez firmę SEGA oraz Rise of Robots produkcji Warner Bros. 

Zanimowane zostały jednak same ciała. Pierwsza całkowicie wygenerowana postać od stup do głów wraz z mimiką twarzy została wprowadzona w filmie STAR WARS I (1999r.), gdzie znienawidzony przez większość fanów Jar Jar Bings z elementów ludzkich posiadał tylko głos oraz ruchy. 

W grach  komputerowych, wysokiej jakości ekspresje twarzy mogliśmy zauważyć na przełomie 2010 roku w połowie żywota 7dmej generacji konsol. Wtedy co raz to więcej studiów deweloperskich korzystało z odwzorowania ruchów również głowy. Rewolucją okazały się L.A Noire (2011r.) produkcji Rockstar Games, Heavy Rain( 2010r.) produkcji Quantic Dream, czy seria gier Uncharted(2008r.) produkcji Naughtydog. To te tytuły wyznaczały nową jakość odwzorowania mimiki w grach komputerowych. Kolejne kroki były ewolucją ówczesnych rozwiązań.

Jak działa motion capture?

Sposobów na odwzorowanie ruchu jest wiele, ale najważniejszy jest efekt końcowy, który widzi odbiorca. Widz gołym okiem nie jest w stanie odróżnić techniki w jakiej zrealizowany został motion capture. Najczęściej jednak obraz jest składową wielu technologii złączonych w jedną.  Dzisiejsze kamery są w stanie śledzić ruch obiektów za pomocą obserwowania różnicy w kontraście kolorów  – uproszczając na takiej zasadzie działa tryb „autofocus” znajdujący się nawet w budżetowych smartfonach. Te jednak nie posiadają czujników podczerwieni, które zamieszczane są w studiach „mocapowych” zarówno na specjalnych hełmach śledzących mimikę czy na całej powierzchni „planu filmowego” w celu odnalezienia obiektu w przestrzeni na której się znajduje. To dzięki takim sensorom, byłem w stanie usiąść na skrzynce, która w świecie wirtualnym okazała się być kanapą( materiał pokazujący moje doświadczenia z mocapem poniżej – możecie zobaczyć jak się wygłupiałem). 

 

Podczerwień odnajduje mnie w przestrzeni, a specjalne markery( białe gałki zaczepione na całym moim ciele) pozwalają na wygenerowanie dokładnego szkieletu, który reprezentuje moje ciało w komputerze. 

Czytając ten tekst weźcie pod uwagę fakt iż nie jestem specjalistą od motion capture, a pasjonatem gier komputerowych oraz półprofesjonalnym filmowcem, dlatego nie zdradzę wam wszelakich tajników tej technologii, a moja historia jest znacznie uproszczona. W celu przybliżenia wam świata animacji przeprowadziłem rozmowę z Adrianem Perdjonem – prezesem studia BONES, które zajmuje się produkcją mocapu dla największych domów mediowych czy deweloperów gier komputerowych w całej Polsce jak i na świecie. 

Wywiad z Adrianem Perdjonem – prezesem studia Bones

Bartek:

Adrian. Skoro w dzisiejszych czasach filtry na instagramie są w stanie śledzić ruchy naszej twarzy, a nawet ciała nakładając na nie dodatkowo specjalne animacje/obrazy, to czy oznacza to, że mocap możemy wykonać w domu? 

Adrian: 

Narzędzia z których korzystamy w studiu motion capture są prosto mówiąc w znacznym stopniu bardziej skomplikowane. W przypadku rejestracji mimiki, mamy więcej punktów referencyjnych, które rejestrujemy, odpowiadając jednak na twoje pytanie, jesteśmy w stanie w domu rozpocząć swoją przygodę z mocapem, ponieważ obecnie na rynku mamy na rynku dwa budżetowe kombinezony immersyjne z czujnikami przypiętymi do ciała. 

Bartek:

Ile taka zabawa kosztuje? 

Adrian: 

Jeden kosztuje 1500$, drugi 2500$ i to są najtańsze rozwiązania wykorzystujące tego typu narzędzia.

Bartek:

Są jakieś tańsze substytu…

Adrian: 

ALE istnieje oprogramowanie EYEPETsoft, które pozwala na użycie starych kamerek od PlayStation 3 – one kosztują około 30 złotych na rynku wtórnym. Stawiasz takich pięć, ubierasz się na czarno, ustawiasz kamery na białą ścianę i w taki oto sposób jesteś w stanie zrealizować swój pierwszy domowy mocap. 

Bartek:

Nie potrzeba do tego sensorów( białych kulek przyczepianych do kombinezonu)?

Adrian:

Tak! Wystarczy czarna piżama albo jakieś getry. Chodzi o to byś kontrastował się od ściany. Kamery rejestrują obraz i w taki sposób tworzą szkielet.

Bartek: 

Co z kinectem? Z tego co pamietam kamerka od xboxa 360 pozwalała nie tylko na granie w gry ruchowe, ale studenci politechniki wykorzystywali ją do tworzenia sensorów do robotów. To dość zaawansowany sprzęt, wykorzystujący podczerwień w celu wykrycia odległości użytkownika od kamery.

Adrian:

Obecnie wspomniane wcześniej oprogramowanie pozwala na rejestrację obrazu z dwóch kinectów. 

Motion capture w domu vs w studiu

Bartek:

Skoro tak to czy takie kamery wykorzystujecie w swoim studiu? 

Adrian:

Technologia jest podobna, ale te czerwone światełka, które widzisz wokół siebie to nie są ozdoby, a kamery optyczne-pasywne. Kamera nie widzi cię jako Ciebie, a chmurę kulek w przestrzeni, ponieważ do sensorów zamieszczonych na twoim ciele wysyła wiązki światła podczerwonego, który się odbija od sensorów po czym wraca do kamer.  Mając 61 kamer, każda śledząca Ciebie z osobna, jesteśmy w stanie stworzyć idealny obraz reprezentujący twój ruch. To jest różnica między systemem pasywnym, a immercyjnym. Ruch względny i bezwzględny. Względny pozwala na dokładne odwzorowanie ruchu, a bezwzględny na „moonwalka”. Ten ruch jest w slowmotion i w nim „ pływasz”.

Czynnik ludzki czyli aktorzy w motion capture

Bartek:

Skoro wiemy jak działają technikalia, to co z czynnikiem ludzkim? Jak branża wyglada z perspektywy aktorów? 

Adrian: 

Z aktorami jest problem, ponieważ nie wszyscy są anglojęzyczni, a tego typu produkty są przygotowywane pod rynek światowy.

Bartek:

Czyli w studiu mocapowym nie nagrywa się tylko ruchu ale i „voice over”? 

Adrian:

Ich mimika (aktorów) również musi odwzorowywać ruchy anglojęzyczne, jak i musimy mieć referencyjny materiał źródłowy pod który dalej aktor dubbingowy podłoży głos. Polscy aktorzy oczywiście grają z akcentem, ale ważne jest również odegranie mimiki. Mając performance, mamy ruch, emocje oraz głos, gdzie dalej amerykańscy aktorzy mogą mieć lepsze źródło inspiracji. To bardzo ciekawie wygląda, gdy znasz oryginał, a potem oglądasz finalną wersję. 

Bartek:

To oznacza, że na miejscu są również reżyserzy?

Adrian:

Tak. Na miejscu są również reżyserzy, którzy korygują akcję. 

Bartek:

Ale głównie realizujecie produkcje do gier?

Adrian:

Tak. Żyjemy głównie z gier, reklama to mały projekt, a gra trwa dwa/cztery lata. 

Musimy zrealizować podstawowe animacje jak ruchy postaci, ale również cutsceny( wcześniej wyprodukowane animacje na silniku gry, w których gracz ogląda film bez możliwości interakcji). To wieloletni proces nad animacjami. Dziennie potrafimy nagrać 150 animacji z aktorem, ale finalna postprodukcja trwa kilka miesięcy. 

Proces nagrywania gier

Bartek:

Skoro proces jest tak czasochłonny to jak wygląda praca z deweloperami gier? 

Przychodzą z prośbą pt. „ Zróbcie mi mocap”! Co dalej? 

Adrian:

To dobre pytanie. Z gamedevem jest tak, że na szczęście klient wie czego chce. 

Najczęściej dostajemy już na starcie listę animacji i schematyczne/szablonowe surówki cutscenek czyli „animatiki”  oraz dostajemy reżysera wraz z konceptami postaci. Na postawie konceptów dobieramy odpowiednich aktorów na castingu, po czym na próbach kreujemy proste gesty, które potem łączymy w bardziej skomplikowane animacje. 

Bartek:

Dziękuję Ci Adrian za przybliżenie naszym czytelnikom technikaliów jak i procesów twórczych w produkcji motion capture. Mam nadzieję, że ten artykuł zainspiruje czytających go graczy do poszerzenia wiedzy na temat omawianej dziś branży.

Adrian: 

Też mam taką nadzieję i była to dla mnie przyjemność.

 

Udostępnij: Co to motion capture? W ten sposób aktorzy stają się wirtualni.

Reklama

Ekipa Orange z bliska – poznajcie Michała

11 grudnia 2020

Ekipa Orange z bliska – poznajcie Michała

Obiecałam Wam tu na blogu przybliżyć sylwetki członków naszej Ekipy Orange. Są z nami już dwa lata, a ostatnio zadebiutowali nawet w świątecznej kampanii Orange w telewizji, więc to już chyba czas najwyższy zdradzić Wam trochę ich sekretów. ? Tydzień temu mieliście szansę poczytać więcej na temat naszej jedynej dziewczyny w składzie Ekipy – Ulki Woźniakowskiej. Dziękuję za tak ciepły odbiór, bo to był w życiu blogowym mój pierwszy wywiad. Ale skoro się przyjęło, to idziemy dalej i dziś na ławkę przesłuchań trafia Michał Dudziński, który jest z nami jak Ulka od samego początku. Michał jest aktywny w mediach społecznościowych, gdzie możecie go podglądać na prywatnym kanale na Instagramie. Z wykształcenia aktor, który zarządza najmniejszym teatrem świata w mediach społecznościowych. Zawodowo zajmuje się castingami np. do seriali. Czasem też w nich grywa. Kocha podróże, zdrowy styl życia, dobre jedzenie, ale żeby Wam dozować emocje (jak w klasycznym filmie Hitchcocka) zacznę od najbardziej szokującego wyznania – Michał jest AFOLem! ?

Świat z klocków

Stella: Michał, no to po takim wstępie pytanie nasuwa się samo. Kim jest AFOL?

Michał: To dorosły, który bawi się klockami LEGO. Ale to nie ja. Nigdy nie powiedziałem, że jestem dorosły.

S: Oj tak, bo niby widziałam datę urodzenia w Twoim paszporcie, ale potwierdzam, że żyjesz zgodnie z zasadą „Never grow up!”, co jest bardzo pozytywnym podejściem do życia, którego ja się na razie uczę. To jeszcze pozostając w temacie LEGO opowiedz wszystkim czym jest prowadzony przez Ciebie najmniejszy teatr świata i co się w nim dzieje na co dzień?

M: Na szczęście pandemia i lockdown ominęły mój teatr szerokim łukiem. Odwiedzając go nie trzeba zakładać maski ani zachowywać dystansu. Mojego miasta LEGO Covid na szczęście nie odwiedził. Teatr LEGO to mój autorski projekt – świat, który mieszka w mojej głowie. Od zawsze marzyłem, żeby zostać aktorem. Pochodzę z dosyć małej miejscowości w której hasło „teatr” kojarzone było z chałturami, pseudo spektaklami wystawianymi w salach gimnastycznych w szkołach lub domach kultury. Do najbliższego teatru miałem ponad 100km, nie mogłem sobie pozwolić na częste wizyty, a żyła wciąż we mnie jakaś taka wielka tęsknota i przyciąganie do tej instytucji. To były czasy, kiedy w polskich domach zaczęto zakładać pierwszy internet, stałe łącze, które nie naliczało już opłat jak modem telefoniczny. Całymi nocami siedziałem w internecie przeglądając strony wszystkich teatrów w Polsce i oglądałem zdjęcia ze spektakli. To mnie czarowało. Nie miałem dostępu do teatru, więc to musiało mi wystarczyć. Bardzo mnie kręciła scenografia, kostiumy, światła, ujęcia… aż pewnego razu zacząłem się bawić w teatr klockami LEGO (tego nigdy w domu nie brakowało, a pierwsze zestawy były z Pewex’u). Zacząłem układać jakieś scenki, bawić się światłem. I coś mnie natchnęło, żeby zacząć robić zdjęcia. Zabawa ewoluowała. Zbudowałem dioramę, czyli miniaturę profesjonalnej sceny, zacząłem przerabiać ludziki, rozpisywać ujęcia, projektować światła. Zdąża mi się „zrobić spektakl” na podstawie popularnych dramatów, natomiast większość historii jest wymyślana przeze mnie. Teksty i dramaty, które są w mojej głowie, ale nigdy ich nie napiszę, bo nie umiem pisać. Umiem je jedynie pokazać na zdjęciu. Bawię się tak od jakiegoś 17 roku, czyli przez pół życia.

 

Na co dzień

S: Jak wspomniałam na wstępie wiem, że zdarzało Ci się pojawiać w serialach czy programach telewizyjnych. W czym mogliśmy Cię zobaczyć i pracę, na planie którego z nich wspominasz najlepiej?

M: Właśnie sobie uświadomiłem, że pracuję w zawodzie od 14 lat. Debiutowałem w Teatrze Słowackiego w Krakowie, w tym samym roku w którym dostałem się na Wydział Aktorski w Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Przez ten czas zagrałem kilkadziesiąt ról w filmach, serialach i teatrze. Większych i mniejszych. A epizody zagrałem chyba w co drugim polskim serialu, z tych, które powstały od 2006 roku. 😉 Co do wspomnień z planu – nie zawsze te najprzyjemniejsze przynoszą te najlepsze efekty. Niestety zapamiętuje zazwyczaj te złe. Z jednym bardzo „modnym” reżyserem wspominam pracę koszmarnie. Nie wiem czy chciałbym z nim jeszcze kiedykolwiek współpracować. Oczywiście efekt pracy był taki, że usłyszałem, że to chyba moja najlepsza rola.

S: Aktor/ aktorka, którzy są dla Ciebie autorytetem w dziedzinie warsztatu zawodowego?

M: Nie miałem nigdy autorytetów. W żadnej dziedzinie życia.

S: Ulubiony serial, do którego chętnie wrócisz ponownie to?

M: „Sense8” na Netflix rodzeństwa Wachowskich. Widziałem ponad 10 razy. Dziwny serial. Ma swoich wyznawców jak i przeciwników. Jest w nim pewien rodzaj wrażliwości, emocjonalności, tęsknoty i samotności, której nigdy nie spotkałem na ekranie. Zakochałem się od pierwszej sceny, w której (uwaga spoiler, ale to pierwsza scena przypominam ;-)) Daryl Hannah popełnia samobójstwo. Ma elementy fantastyki i kręcony jest na wszystkich kontynentach. To był najdroższy serial w historii Netflixa. Po drugiej, niedokończonej serii, Netflix nie zrobił trzeciego sezonu. W wyniku petycji fanów po dwóch latach został nakręcony Finale Episode. I uwaga – przez jeden dzień oddychałem tym samym powietrzem co ósemka głównych bohaterów. Jeżeli ktoś jest spostrzegawczy może mnie wypatrzy w 1/3 sekundy na ekranie w odcinku finałowym Sense8. To była najmniejsza rzecz jaką kiedykolwiek zagrałem. Nawet ciężko to nazwać „graniem”, ale to był chyba mój najpiękniejszy dzień na planie zdjęciowym.

S: No też coś. Zawsze myślałam, że Twój najpiękniejszy dzień na planie zdjęciowym to ten, w którym kręciłeś pierwszą reklamę telewizyjną dla Orange. 😉 Ok, to wiemy już co robisz zawodowo w życiu równoległym do mediów społecznościowych. Ale śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że Twój kanał na Instagramie, to również miejsce pracy. Opowiesz nam o swoich początkach i pierwszych krokach w Internecie? Skąd pomysł, żeby tam się pojawić i kiedy to było?

Wielki świat influencerski

M: Zaczęło się 5 lat temu. Nie planowałem tego. Po tym jak straciłem ukochaną pracę we Wrocławskim Teatrze Współczesnym wylądowałem w Warszawie. Rzeczywistość była dla mnie bardzo trudna. Nie mogłem znaleźć pracy w zawodzie. Przez przynajmniej rok znajomi namawiali mnie, żebym założył konto na Instagramie, bo to będzie dla mnie najlepszy i darmowy PR. W końcu założyłem. Bylem bardzo aktywny. Wierzyłem, że Insta pomoże mi w rozkręceniu wizerunku aktorskiego i znalezieniu roli. Oczywiście tak się nie stało. Przeobraziło się to w (nie lubię tego słowa) bycie influencerem. Nie mówię, że jest to złe, bo jest bardzo przyjemne. 😉 Chodzi mi o to, że mój kanał miał mieć w założeniu zupełnie inny cel. Prowadzenie profilu zajmuje mi mnóstwo czasu. Przy codziennym publikowaniu jednego wpisu/ zdjęcia mogę to porównać z pracą na pełen etat. Lubię to, pomimo tego, że często przechodzę Instagramowy kryzys, bo pracuję na swój wizerunek. Dodam również, że Instagram nigdy nie był i nie będzie celem. Jest tylko drogą do celu, narzędziem do budowania personal brandingu.

S: Ja potwierdzam, że dopiero przy Tobie zrozumiałam jaka to praca wstawić jedno zdjęcie. Do tej pory jak potrzebowałam jednego zdjęcia, to tylko jedno robiłam. Kiedy pojechaliśmy w lutym do Wietnamu i poprosiłam Cię o zrobienie mi zdjęcia, to dostałam… ponad 20. 😉 Ale teraz już rozumiem, że musisz mieć z czego wybierać, a czasem tego ujęcia nie da się już powtórzyć, bo jesteś w innym miejscu i czasie. Ale wracając do naszej rozmowy – czy masz jakieś dobre rady dla kogoś kto stawia w świecie social media pierwsze kroki?

M: Twórzcie ciekawe treści, dajcie ciut serca, pokażcie to, czego nie widzą inni i róbcie jakościowe zdjęcia. Najtańszym smartfonem można zrobić perełki. Content jest ważniejszy od ilości followersów.

S: To pozostając jeszcze chwilę w temacie pracy – jakie jest Twoje największe zawodowe marzenie? Gdzie widzisz się za kilka lat i co dawałoby Ci poczucie, że robisz to, co kochasz?

M: Chciałbym wrócić na stałe do zawodu. Grać w dobrym teatrze, mieć stałą rolę w serialu, a pomiędzy spektaklami, a serialem jeździć na plan zdjęciowy do filmów fabularnych. Mam takie przyziemne marzenia. Kiedy pracuję w zawodzie jestem po prostu szczęśliwy.

Życie na walizkach

S: To trzymam za to mocno kciuki. A teraz płynnie przejdźmy z pracy do czasu wolnego. Wiem, że uwielbiasz podróżować. Który kraj zapamiętasz najbardziej i dlaczego?

M: Mam swoje trzy ukochane kraje, do których na pewno wrócę: Brazylia, Tajlandia i (pomimo wielu kontrowersji) Singapur. Dlaczego akurat te? Brazylia, a konkretnie Rio de Janeiro – niepowtarzalny latynoski klimat, pazur, oddech, dusza. Do tego 40stopniowy upał, lodowaty ocean z wysokimi falami i przepyszne drinki na bazie świeżych owoców. I najpiękniejsi ludzie na świecie. Z kolei do Tajlandii wrócę za widoki, luz, przepyszne jedzenie, lokalne produkty i ciepło. A Singapur – państwo miasto, to z jednej strony królestwo zakazów, gdzie wielu rzeczy nie wolno, ale czułem się tam paradoksalnie wolny i bezpieczny jak nigdzie. To też multikulturowość i widoki jak z kosmosu.

S: A jakie kraje przed Tobą, czyli co masz na swojej liście „Wyprawy marzeń”?

M: Lubię uciekać z Polski, kiedy u nas jest jesień i zima. Omijam depresję jak tylko się da. Od dziecka marzy mi się Japonia, ale Japonia ma wiosnę i lato w tym samym czasie co Polska, więc jakoś nigdy się nie zgrało. Nie specjalnie mnie kręci Afryka. Uwielbiam Azję i Amerykę Południową. Chciałbym być teraz w Argentynie, tam jeszcze nie byłem. Niestety granice są zamknięte. BTW – Czy czytelnicy wiedzą, że zadajesz mi teraz pytania z Polski, a ja jestem w Meksyku? 😉

S: O, faktycznie, nie wspomniałam o tym, że pracujemy na odległość. W sumie od marca to jakby nic nowego, tym bardziej, że biuro można mieć gdzie się chce, byle był dobry internet i mała różnica czasu. Ja pracowałam już na przykład z Berlina i bardzo ten model pracy polecam – 8-10 godzin w pracy, a popołudnia i weekendy na eksplorowanie miasta. Teraz na co dzień mam calle np. z Reykjavikiem (pozdrawiam Dominikę! ;-)). Niesamowite jak ten rok zmienił naszą pracę i czasem zastanawiam się czy jeszcze kiedykolwiek (w czasach „po wielkiej zarazie”, kiedy się zaszczepimy i zyskamy zbiorową odporność) wrócimy do modelu pracy 5 dni w biurze. Myślę, że ten czas pracy z domu wielu niedowiarkom udowodnił, że jesteśmy równie (o ile nie bardziej) efektywni i przełożony nie musi mieć cię na oku, żebyś wykonał swoje zadania. Ale wracając do Ciebie w Meksyku – tu nam dochodzi jeszcze różnica czasu. I tak na przykład prawie każdy dzień witam „nocnymi” wiadomościami od Michała. Za oknem szara depresja, a Ty mi nagrywasz filmiki z białej szerokiej plaży spod palmy.  😉 A teraz temat, który pewnie wszystkim doskwiera od dłuższego czasu. Od marca nasze życie wygląda zupełnie inaczej. Jak już wspomniałam pracujemy z domu. Mniej podróżujemy. Mniej się spotykamy. Co Tobie w pandemii najbardziej dało w kość?

Czas wielkiej zarazy

M: Paradoksy. Rozumiem, że jest niebezpiecznie, musimy uważać, ale paradoksy zniszczyły mnie kompletnie. Największym paradoksem było zamknięcie siłowni. Jak mówi przysłowie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Siłownie naprawdę przestrzegają reżimu sanitarnego. Na ogromnych przestrzeniach ćwiczyła garstka ludzi. Ryzyko zarażenia się było tysiąc razy mniejsze niż np. w supermarkecie. Chorzy ludzie nie chodzą ćwiczyć, bo dbają o swoje zdrowie, natomiast chorzy chodzą do supermarketów. Po zamknięciu siłowni myślałem, że zwariuję. Zacząłem źle się czuć, dostałem depresji, aż w końcu uciekłem z Polski.

S: A czy ten „inny” czas przyniósł też jakieś dobre zmiany w Twoim życiu? Podam Ci przykład. Ja nauczyłam się mniej przejmować, bardziej skupiać na sobie i być większą egoistką jeśli chodzi o to, czego ja chce i jakie mam potrzeby. I o dziwo te potrzeby stały się mniej materialne. Dziś zamiast nowej sukienki wolę bilet na samolot, a zamiast wizyty u fryzjera (nie to, że się zapuściłam ?) czas spędzić na wartościowej rozmowie (niestety głównie przez telefon). Ten czas pokazał mi też kim są ludzie wokół mnie. Nie każdy zdał egzamin na przyjaciela (choć ta ławka i tak była dość krótka), ale co ważne wolne miejsca na mojej ławce zapełniły się nowymi, bardzo wartościowymi osobami. Tą metaforą daję Ci znać, że siedzimy na tej ławce razem, co jest dla mnie mocno zaskakujące, bo w „poprzednim” życiu starałam się mieć dwie ławki: zawodową i prywatną. Ale rozgadałam się, jakby to było moje show, a przecież dziś gwiazda jest tylko jedna (Mówiłam Ci już, że moje imię w tłumaczeniu na polski to gwiazda? ?). Dlatego wróćmy do pytania – jest coś, za co chcesz podziękować losowi po tych 8 miesiącach?

M: Za Ciebie i za nasz wspólny home office w moim LEGO mieszkaniu. Innych plusów niestety nie widzę. Mam wrażenie, że przez ten czas nie rozwinąłem się w żaden sposób.

S: To szybko tłumaczę czytelnikom hasło „wspólny home office”. Oboje mieszkamy w Warszawie. I był taki moment, kiedy dotarło do nas, że dużo lepiej pracuje się, kiedy obok jest żywy człowiek, z którym można zderzyć myśli, wypić kawę czy razem zjeść lunch. Także mniej więcej raz w tygodniu pracowałam od Michała. Często to wyglądało tak (za co Cię Michał przepraszam, ale służba nie drużba), że się właściwie mijaliśmy i ja jadłam przy laptopie, przy którym pojawiały się tylko stawiane przez Michała kubki ze świeżą kawą, a jak miałam 5 minut przerwy, to nagle okazywało się, że jestem w domu sama, bo Michał poszedł po zakupy czy na siłownię, ale i tak świadomość, że obok jest ktoś bardzo mi pomagała. Ale wracam do naszej rozmowy i pytanie z kategorii telco (bo w końcu spotykamy się na łamach bloga telekomunikacyjnego) – Twój telefon marzeń to?

Kategoria „Telekomunikacja”

M: Od zawsze najważniejszy byl dla mnie aparat. Uwielbiam robić zdjęcia smartfonem. Idealny powinien mieć przynajmniej 4 obiektywy z tyłu i dwa z przodu. Do tego bardzo wysoka rozdzielczość i pamięć operacyjna. Nie może się zacinać, szczególnie przy robieniu zdjęć. Zdjęcie powinno być robione przynajmniej z dwóch obiektywów, bo dla mnie bardzo ważne jest używanie funkcji przysłony! Wszystko na androidzie, bo do jabłka raczej nigdy się nie przekonam. I teraz wisienka – nie podam marki, ale idealnie by było gdyby mój idealny telefon obsługiwał usługi Google. 😉

S: To już chyba wszyscy wiedzą jakiej marki masz telefon. 😉 Ja potwierdzam, że wszystkie moje najładniejsze zdjęcia robił telefonem Michał. Ale pozostając w kategoriach telefonicznych – wolisz zadzwonić czy napisać?

M: Pisać. Nie znoszę siedzieć i gadać na telefonie. Dzwonię jedynie wtedy, kiedy potrzebuję pilnej odpowiedzi.

S: Przed „wielką zarazą” miałam podobnie. Ploteczki przez telefon, to nie była moja bajka. A teraz się to lekko zmienia. Może przez to, że jestem zwierzęciem stadnym, to jakoś sobie tymi rozmowami rekompensuję brak żywych istot obok. Michał, to czego Ci życzyć na koniec naszej rozmowy?

M: Przecież wiesz, że kryształowej kuli Tańca z Gwiazdami, rozszyfrowania Agenta i tytułu polskiego LEGO Master ?

S: O tak, potwierdzam, że to prawdziwe marzenia, a nie żarty. Także jeśli czyta nas ktoś decyzyjny z Polsatu – halo, mam dla Was kandydata! 😉 Michał, bardzo dziękuję za poświęcony czas i otworzenie się przed naszymi czytelnikami.

Jeśli ktoś z Was ma niedosyt, to oczywiście niech pyta w komentarzach. A kolejny wywiad już za tydzień. Porozmawiam wtedy z Bartoszem, czyli jednym z trzech nowych członków Ekipy Orange. A może jego chcecie o coś zapytać? Śmiało piszcie w komentarzach, a ja będę go przesłuchiwać w Waszym imieniu. I do przeczytania/ zobaczenia za tydzień! ?

Udostępnij: Ekipa Orange z bliska – poznajcie Michała

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej