Ciekawe rzeczy mówił na kończącej się dziś w Tallinie organizowanej przez NATO konferencji Cyber Conflict 2013 (CyCon) prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves. Prowadzenie biznesu w tym niewielkim nadbałtyckim kraju to marzenie chyba każdego, kto zetknął się z naszą urzędniczą niemocą, obywatele Estonii większość spraw mogą załatwić – i robią to – online. Tych, którzy zastanawiają się, jak to się ma do bezpieczeństwa, właśnie Ilves uspokajał na CyCon 2013.
Początkowo chciałem napisać, że podejście estońskiego prezydenta, że to nie państwu udostępniamy najwięcej najbardziej wrażliwych danych jest nieco przewrotne... ale czy aby na pewno?
W estońskim prawie nie jest potrzebna instytucja podobna do naszego GIODO. Tam sytuacja jest prosta: wyłącznie obywatel jest właścicielem danych osobowych/wrażliwych i co więcej, ma pełną kontrolę nad tym, co się z nimi dzieje. Państwo wyposaża bowiem obywateli w narzędzia online, pozwalające na dokładną analizę tego, kiedy, w jaki sposób i do czego zostały użyte ich dane.
Choć dostęp do tych wszystkich serwisów gwarantują dowody osobiste bądź karty SIM w ich mobilnych telefonach, Estończycy nie wydają się mieć problemów z zaufaniem cyber-urzędom: 98 proc. operacji bankowych, tyle samo zeznań podatkowych, 95 proc. recept (!) i 25 proc. głosów wyborczych jest wykonywanych/wysyłanych/otrzymywanych/wykonywanych online!
O ile koncentracja działania urzędów w cyberprzestrzeni może przynosić negatywne efekty – przypomnijmy choćby nazywaną „Pierwszą Cyberwojną” serię ataków DDoS, która na krótki czas praktycznie wyłączyła estoński internet – według Ilvesa nie zdarzyło się jeszcze, by wyciekły jakiekolwiek dane obywateli (choć prezydent przyznaje, że wewnętrzne nadużycia się zdarzały).
– Państwo jako mityczny Wielki Brat? Macie stare dane! – mówił pół żartem estoński prezydent. – Ilość gromadzonych przez nas danych nawet nie zbliża się do tych, które gromadzą sieci społecznościowe, czy nawet supermarkety. Co więcej, oddajemy je im dobrowolnie i zazwyczaj nieświadomie – dodawał.
W opinii Toomasa Hendrika Ilvesa wiara w to, że ktokolwiek daje nam owoc swojej pracy za darmo to wyłącznie czysta naiwność, wspominane podmioty gromadzą olbrzymie ilości dotyczących nas danych i – w przeciwieństwie do tych, przetwarzanych przez państwo – nie mamy absolutnie pojęcia, co się z nimi dzieje!
– Bardzo często słychać głosy o tym, jakoby państwa szpiegowały swoich obywateli, ale ja w cyber-świecie bardziej postrzegam je jako strażników prywatności obywateli – postawił dość ryzykowną tezę estoński prezydent.
A Wy podzielacie opinię Toomasa Hendrika Ilvesa? Ja mam mieszane uczucia, ale może dlatego, że zbyt wiele razy zderzałem się z naszym krajowym urzędniczym betonem. Biorąc pod uwagę odłożone po wielu latach „walk” wprowadzenie dowodów osobistych z mikroprocesorem mam nieodparte wrażenie, że miejsce w cyberprzestrzeni, gdzie gromadzone byłyby moje dane, przypominałoby filmowy blok przy ul. Alternatywy 4. Nie sposób jednak nie zgodzić się z tym, że siejąc na lewo i prawo nieistotnymi wydawać by się mogło danymi, otrzymując w zamian iluzję darmowości, budujemy gdzieś tam wierną kopię naszych sieciowych zwyczajów i zachowań. Czy jednak jesteśmy w stanie to zatrzymać? Mam spore wątpliwości, ale z drugiej strony niech sobie i ktoś tam w sieci wie, co Michał Rosiak lubi oglądać i kupować – ważne, by nie wiedział, gdzie mieszkam, co trzymam w domu i w jakich dokładnie godzinach mnie w nim nie ma. I ostrożności właśnie w tej kwestii nieodmiennie Wam życzę.