Ależ długo wpatrywałem się w ekran, gdy głos komentatorów już dawno zamilkł! Osiem dziesiątych punktu zabrakło Polakom do podium na Mistrzostwach Świata! Trener Łukasz Kruczek obniżył świeżo upieczonemu indywidualnemu mistrzowi - Kamilowi Stochowi - belkę startową. Mimo to lider naszej reprezentacji osiągnął 130 metrów, dostał dodatkowe punkty za wiatr, za krótszy rozbieg i wyprowadził zespół na prowadzenie. Tuż po nim skakał Niemiec Freitag - bliżej od Stocha o pół metra, ale wystarczyło do zepchnięcia Polaków z podium. Drugie miejsce zajęli Norwegowie, zwyciężyli Austriacy. Gorzka pigułka.
Kilkanaście minut później Facebook eksplodował, a portale internetowe pospiesznie poprawiały nagłówki. Mamy brąz! Źle policzono punkty Bardalowi! Norwegia spadła na czwarte miejsce. Dawid Kubacki jeszcze przed zakończeniem konkursy w wypowiedzi dla TVP przyznał, że drużyna była świadoma tego, że należała do grona faworytów. Nikt się jednak nie spinał, każdy miał skoczyć na miarę swoich możliwości, „normalnie”.
Rano w programie „Dzień dobry TVN” rodzice Kamila Stocha dzielili się radością po indywidualnym sukcesie syna i prosili kibiców, by nie obarczać go nadmierną presją. Tymczasem wieczorem skok Kamila decydował o ewentualnym sukcesie lub niepowodzeniu Polaków - trudno sobie wyobrazić bardziej stresujące okoliczności. Piotr Żyła, niezłomnie entuzjastyczny, prognozował przed ostatnią serią, że Kamil Stoch jest w stanie dać Polsce podium. Po lądowaniu radość, kilka chwil później niedowierzanie. Porażka. Porażka, która przepoczwarzyła się w sukces. – Sędziowie policzyli punkty Norwegowi Bardalowi, jakby skakał o dwie belki niżej, niż w rzeczywistości. Odebrane punkty zdecydowały o medalu dla nas – tłumaczył po zawodach trener Kruczek. Adam Małysz w wywiadzie dla naTemat.pl tak podsumował drogę szkoleniowca polskiej drużyny. - Sukces, do którego idzie się po takiej nierównej, trudnej drodze, smakuje zdecydowanie lepiej. Na początku Łukasz dostał na głowę kubeł zimnej wody, ale dał radę i dziś ma wielkie powody do dumy – powiedział Małysz.
Przedsmak możliwości drużyny mieliśmy w Zakopanem, gdzie Polacy do ostatnich skoków walczyli o zwycięstwo. Drugie miejsce - do niedawna niewyobrażalne - przyjęto z niedosytem. Po początku sezonu, w którym nasza drużyna pląsała się gdzieś w ogonie, gdy nie mógł odnaleźć się Stoch, zarzuty spływały w kierunku trenera, po trudnościach z przystosowaniem się do nowych strojów, przyszły sukcesy. Mamy mistrza świata w konkursie indywidualnym, mamy brąz w drużynie! Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Piotr Żyła wskoczyli na podium.
A to wszystko tuż po sukcesie Justyny Kowalczyk! Polka zdobyła srebrny medal w biegu na 30 km stylem klasycznym. Pewnie, pozostaje ogromny niedosyt po tym, jak przewróciła się w sprincie. Oczywiście, nie udało się stanąć na podium w biegu łączonym na 15 km. Nawet po zdobyciu srebrnego medalu bardzo niezadowolony był trener polskiej biegaczki, Aleksander Wierietielny. – Pracowały ręce, pracowały nogi, ale głowa zawiodła – mówił rozgoryczony trener na antenie TVP. Pamiętajmy jednak, że to już siódmy medal mistrzostw świata w karierze Polki.
Justyna Kowalczyk dała do zrozumienia, że narty Norweżek były lepiej przygotowane. W wywiadzie dla sport.pl powiedziała: - W torach robiła się taka wata, którą liderka musiała zebrać i przecierała w ten sposób trasę. Dlatego nikt nie chciał biec z przodu, było widać jak się zatrzymywałyśmy, która pójdzie pierwsza. Pięć-sześć kilometrów przed metą wiedziałam, że jak dowiozę dziewczyny na finisz, to będzie mi ciężko. Starałam się, starałam, ale dowiozłam jedną – opowiadała Kowalczyk. Choć długo prowadziła i próbowała uciekać, na fniszu dała się wyprzedzić Marit Bjoergen.
Jakby tego było mało, Anna Rogowska zajęła drugie miejsce w skoku o tyczce na Mistrzostwach Europy w Goeteborgu, a Katarzyna Broniatowska zdobyła brąz w biegu na 1500 metrów. A jeszcze polscy piłkarze dali popis w ligach zagranicznych, ale o tym szerzej w poniedziałek.