Inne

Łódź podwodna, Błyskawica i NSP-1

3 września 2019

Łódź podwodna, Błyskawica i NSP-1

Jest wieczór 1940 roku, Stanisław Rodowicz (ppor. „Stanisław”) schodzi do piwnicy domu przy ul. Fortecznej 4 w Warszawie. Wyjmuje ostatni stopień schodów, pod nim we wgłębieniu betonu jest rura z kranem, z którego po odkręceniu kurka leciała woda. On jednak łamie kran wraz z rurą tuż przy podłodze i zwalnia zatrzask. Przesuwa na specjalnych szynach podłogę i otwiera niewidoczny wcześniej właz, przez który po drabinie schodzi do „łodzi podwodnej”. Tam rozpoczyna 6-godzinny dyżur radiowy. Nawiązuje łączność z placówką radiową polskiego Naczelnego Dowództwa w Stanmore pod Londynem.

 

Łódź podwodna

Już w pięć miesięcy po przegranej wojnie, 4 marca 1940 roku, Związek Walki Zbrojnej (ZWZ) nawiązał łączność radiową z polskimi władzami we Francji. Radiostacją ulokowaną na Fortecznej 4 przechodziły rozkazy, instrukcje i meldunki dla państwa podziemnego a w drugą stronę płynęły informacje o sytuacji w kraju. Przez kilka miesięcy, był to jedyny kanał wymiany informacji i korespondencji między podziemiem i władzami na uchodźstwie. A wszystko za sprawą 10-osobowego zespołu dowodzonego przez Stanisława Rodowicza, który w tajemnicy przed okupantem stworzył doskonale ukrytą radiostację w domu Rodowiczów na warszawskim Żoliborzu.

Zainstalowano tu sprzęt radiowy, który udało się ocalić przed Niemcami. Pod piwnicą zniszczonego w ostatnim dniu walk o Warszawę budynku powstał schron z przewodami wentylacyjnymi, ogrzewaniem, instalacją wodną, systemem alarmowym i podsłuchowym oraz osobnym źródłem energii elektrycznej wprost z miejskiej sieci. Anteny nadawcze były ukryte m.in. w przewodach kominowych. W środku dość długiego, wąskiego pomieszczenia z wejściem w suficie (stąd „łódź podwodna”) wyciszonego i odizolowanego od otoczenia, były powiększające je lustra, kozetka, stoły, mała biblioteka oraz oczywiście broń i zapasy żywności. Można było w niej przetrwać dwa tygodnie bez wychodzenia na zewnątrz.

Niemcy zdawali sobie sprawę z codziennego działania warszawskiej radiostacji i intensywnie jej szukali. Z nasłuchu naziemnego i lotniczego znali przybliżoną lokalizację. Wielokrotnie organizowali obławy, w jednej z nich wzięło udział aż 2000 żołnierzy. Dwa razy Gestapo przeszukiwało nawet dom na Fortecznej, ale nigdy niczego podejrzanego nie znaleźli i nikt z obsługi „łodzi” nie wpadł w ich ręce. W końcu postanowili zablokować swobodny przepływ ludzi w okolicy. System posterunków i kontrolowali spowodował, że bezpieczne przemieszczanie się radiotelegrafistów i kurierów z meldunkami stało się niemożliwe. Z tego powodu w 1942 roku „łódź podwodna” przestała nadawać.

 

Radiostacja NSP-1

Stworzenie sieci łączności w okupowanym kraju wymagało oczywiście nie tylko radiostacji do kontaktów z zagranicą, ale również wielu niewielkich urządzeń do komunikacji pomiędzy strukturami ZWZ a potem Armii Krajowej (AK). I znów, znaleźli się odważni ludzie, którzy umieli sprostać temu zadaniu. W warunkach konspiracji nadajniki musiały mieć niewielkie wymiary, by można było je łatwo przenosić i ukrywać. Ponieważ możliwości zaopatrzenia się w taki sprzęt z zewnątrz były niewielkie, konspiracyjne dowództwo wojsk łączności zdecydowało by budować je w kraju, w konspiracji.

Radiostacje tworzono z dostępnych części lub takich, które były wykradane z lokalnych zakładów produkujących sprzęt łączności dla wojsk niemieckich. Jednym z takich miejsc była Fabryka Philipsa przy ul. Karolkowej w Warszawie, gdzie w czasie II wojny światowej produkowano nadajniki dla sił zbrojnych III Rzeszy. Poza oficjalną produkcją powstawały tam radiostacje dla podziemia. W Warszawie poza „Philipsem” działało też klika innych montowni, m.in. na Politechnice Warszawskiej w lokalu Zakładu Radiotechniki, przy ulicy Cegłowskiej 5 czy na ulicy Żelaznej i Chmielnej w warsztacie, który wytwarzał oficjalnie dogotowywacze. W ten sposób, pod bokiem Niemców udało się wyprodukować zaskakująco dużą liczbę nadajników.

Przybliżoną ewidencję zaczęto prowadzić w 1943 r., dzięki czemu wiemy, że tylko w latach 1943-44 AK wyprodukowała 130 nadajników, głównie z rodziny NSP. Była to konstrukcja opracowana na przełomie 1940 i 1941 r., na bazie przechwyconych przez polskie podziemie radiostacji niemieckich. Dzięki inżynierii odwrotnej polskim inżynierom udało się poznać zasady jej działania i skonstruować własne radiostacje. W trakcie produkcji do NSP wprowadzano usprawnienia i modyfikacje. Pierwsza była radiostacja NSP-1, oparta na lampie radiowej produkowanej w warszawskim „Philipsie”. Następna generacja NSP-2 wykorzystywała już amerykańskie lampy radiowe pochodzące ze zrzutów lotniczych z Anglii. Powstały też trzecia i czwarta wersja, w tej ostatniej był już wbudowany klucz nadawania. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że było to najczęściej konstruowana radiostacja konspiracyjna w okupowanej Europie.

Do dziś przetrwały dwa unikatowe egzemplarze NSP-1. Jeden z nich w listopadzie 2018 r. Jean-François Fallacher, prezes Orange Polska, przekazał Muzeum Historii Polski. Przekazany nadajnik o numerze seryjnym 84 będzie częścią stałej ekspozycji muzeum. Znajdzie się w centrum zrekonstruowanej „łodzi podwodnej”, która ma wiernie oddać realia konspiracyjnego centrum nadawczego z warszawskiego Żoliborza. Będzie to jednocześnie jedyna radiostacja tego typu, pokazywana na ekspozycji stałej w polskim muzeum. Drugi zachowany nadajnik znajduje się w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego.

 

Powstańcze radiostacje „Błyskawica” i „Burza”

W czasie Powstania Warszawskiego w mieście działały dwie dużej mocy radiostacje Armii Krajowej: „Błyskawica” i „Burza”. Obie informowały o aktualnej sytuacji walczącego miasta oraz utrzymywały stałą łączność z centralami radiowymi w Wielkiej Brytanii i południowych Włoszech. W 1943 r. Antoni Zębik („Biegły”) z Częstochowy zbudował w uzgodnieniu z por. Czesławem Brodziakiem („Adler”) z dowództwa wojsk łączności AK, dużej mocy radiostację, która mogła nawiązać łączność z Londynem. 1 września 1943 r. nadajnik został uruchomiony. Do Warszawy radiostację przywieziono 31 grudnia. Pod nazwą „Błyskawica” była w powstaniu najważniejszym nadajnikiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Nie obyło się jednak bez problemów. W dniu wybuchu powstania okazało się, że wskutek niewłaściwego przechowywania „Błyskawica” jest uszkodzona i wymaga kilkudniowej konserwacji.

W tej sytuacji pilnie trzeba było zbudować konstrukcję o podobnych parametrach. 2 sierpnia 1944 r. wykonał ją Włodzimierz Markowski w dwóch pokojach Poczty Głównej przy pl. Napoleona (dziś pl. Powstańców Warszawy). Około 2 w nocy 3 sierpnia nadano pierwszą próbną audycję powstańczą, a radiostacja została nazwana „Burza”. Jej operatorem, redaktorem programów i spikerem był w jednej osobie twórca nadajnika.

Audycje polegały na 15-30 minutowych transmisjach biuletynów Komendy Głównej AK. Potem nadawano komunikaty o aktualnej sytuacji w mieście, dotyczyły poszukiwanych ludzi, potrzebie udzielenia pomocy i apelach o pomoc zagraniczną dla walczącej Warszawy. „Burza” nadawała komunikaty trzy razy dziennie o 10.00, 14.00 i 17.00. Z kolei 8 sierpnia 1944 r. por. Czesławowi Brodziakowi („Adler”) udało się uruchomić „Błyskawicę”, która nadawała z gmachu PKO przy ul. Świętokrzyskiej. Jej programy nadawano cztery razy dziennie o 9.45, 14.00, 19.30 i 22.00 na falach krótkich 32,8 m (9,2 MHz) i 52,1 m (5,8 MHz). Czas trwania audycji nie przekraczał godziny, głównym spikerem był Zbigniew Świętochowski („Krzysztof”).

W sierpniu 1944 r. „Burza” została namierzona. Przez kilka dni budynek Poczty Głównej był bombardowany przez niemieckie samoloty, w efekcie 26 sierpnia radiostacja została zniszczona. Z kolei „Błyskawica” była kilkakrotnie przenoszona przez powstańców, 8 września przetrwała bombardowanie budynku, z którego nadawała. Ostatnią audycję „Błyskawica” nadała 4 października 1944 r. wieczorem po czym została zniszczona przez powstańców.

 

Udostępnij: Łódź podwodna, Błyskawica i NSP-1

Inne

Radiowywiad w Bitwie Warszawskiej

14 sierpnia 2019

Radiowywiad w Bitwie Warszawskiej

Gdy 13 sierpnia 1920 r. radiotelegrafiści ze sztabu radzieckiej XVI Armii nacierającej na Warszawę dostają rozkaz wysłania depeszy do sztabów podległych dywizji nie mają pojęcia, że za chwilę przypieczętują los swoich oddziałów. Spokojnie wysyłają szyfrogram, który zawiera rozkazy szczegółowo określające cele ofensywy, z podaniem kierunków natarć czy zadań zwiadowczych. Chwilę później depeszę odbierają czuwający na nasłuchu radiowym polscy łącznościowcy. Szyfrogram trafia do kryptologów z Wydziału II Sekcji Szyfrów Oddziału II Sztabu Głównego. Rusza walka z czasem.

Możecie sobie wyobrazić, z jakim napięciem zabraliśmy się do roboty. Szczęśliwie w niespełna godzinę szyfr zaczął się rozwiązywać. Jeszcze depesza ta nie była w pełni odczytana, gdy już wiedzieliśmy z fragmentów, że jest to wielki rozkaz o decydującym natarciu na samą Warszawę – opowie później porucznik Jan Kowalewski, dowódca Oddziału II.

Polacy zyskali wiedzę, która pozwoliła precyzyjnie zaplanować bitwę i całkowicie zaskoczyć Rosjan.

 

Nocny dyżur

Wszystko zaczęło się jednak rok wcześniej. W sierpniu 1919 r. porucznik Jan Kowalewski odczytał pierwszą radziecką depeszę. Zrobił to przez czysty przypadek, a właściwie przez wesele panny Sroczanki. W dzień ślubu jej bratu przypadł nocny dyżur w telegrafie warszawskim. Oficer szukał zastępcy i znalazł Jana Kowalewskiego, do niedawna szefa wywiadu 4. dywizji gen. Lucjana Żeligowskiego, która dwa miesiące wcześniej wróciła z Rosji. Traf chciał, że Kowalewski miał talent lingwistyczny, doskonale znał francuski, niemiecki, rosyjski i ukraiński. Wspomnianą noc na dyżurze spędził na tłumaczeniu jawnych telegramów. Gdy skończył, z nudów zaczął rozwiązywać zaszyfrowaną rosyjską depeszę. Uznał, że w szyfrogramie musi się znaleźć słowo „diwizia”. W tym trzysylabowym słowie każda druga litera to „i”. Wyciągnął swój grzebień, wyłamał w nim zęby i przesuwając po tekście każdą literę zamieniał na dwie cyfry, szukając takiej sekwencji, by w wyłamanych zębach pojawiły się dokładnie takie same trzy grupy cyfr. Gdy odnalazł to słowo zwrócił uwagę, że telegram był wysłany z Odessy, która w języku ukraińskim zapisywana jest przez jedno „s”, a w rosyjskim przez dwa. Następnie szukał takiego miejsca, gdzie jest dokładnie zdublowany fragment. W innym miejscu sprawdził, że dowódca, który wysyłał ten telegram, raz został podpisany szyfrem, a gdzie indziej tekstem jawnym. To dało dodatkowe wskazówki. Dzięki temu w ciągu nocy rozszyfrował 50 proc. liter.

Był to początek rewolucji w polskim wojsku. Powołano biuro szyfrów w sztabie głównym a porucznik Jan Kowalewski został jego dowódcą. W pracy kryptologicznej pomagali mu wybitni matematycy, profesorowie: Stanisław Leśniewski, Stefan Mazurkiewicz i Wacław Sierpiński. Zorganizowano całą strukturę sieci nasłuchu radiowego, biura szyfrów w sztabie generalnym w Warszawie oraz komórki kryptograficzne w dowództwach na froncie. Chodziło o to, by maksymalnie skrócić czas od przejęcia depeszy do wykorzystania w bezpośrednim działaniu na froncie.

 

Polacy słuchają radia

Powstał świetnie działający system. Od sierpnia 1919 r. do października 1920 r. Polacy przejęli i rozszyfrowali klika tysięcy radzieckich depesz radiowych. Tylko w lipcu 1920 r. kryptolodzy odszyfrowali 410 depesz radiowych od Michaiła Tuchaczewskiego, dowódcy Frontu Północnego, Lwa Trockiego, sowieckiego komisarza wojny, dowódców poszczególnych armii i ich sztabów, np. dowódcy IV armii – Jewgienija Siergiejewa, dowódcy armii konnej – Siemiona Budionnego czy dowódcy 3 korpusu kawalerii Gaja. W efekcie niemal każda decyzja polskich sztabów była oparta na informacjach z komórek radiowywiadu.

Przed Bitwą Warszawską Polacy znali dokładnie rozmieszczenie, liczebność i zamiary nieprzyjaciela. Liczbę wojsk bolszewickich szacowano na około 277 tysięcy żołnierzy. Znając siły Rosjan naczelne dowództwo WP mogło rzucić do walki mniejsze siły. Do działań obronnych skierowano 15 dywizji piechoty – około 115 tysięcy żołnierzy. A duża grupa wojsk została skoncentrowana do kontruderzenia. Sowieci tuż przed bitwą, od 12 sierpnia zaczęli stosować nowy szyfr o nazwie „Rewolucja”. Nawet nie dopuszczono myśli, że Polacy mogliby go złamać. Tymczasem złamanie go zajęło porucznikowi Kowalewskiemu i jego ludziom zaledwie kilka godzin. Podczas bitwy warszawskiej rozszyfrowywano co najmniej 15 depesz dziennie. Biuro szyfrów pracowało dwadzieścia cztery godziny na dobę a marszałek Józef Piłsudski chciał, aby ważniejsze szyfrogramy przekazywano mu przez telefon bezpośrednio do Belwederu.

 

Bitwa warszawska w eterze

Armia Czerwona całą swą łączność opierała na wymianie szyfrowanych informacji przez radio. Rosjanie nie mieli pojęcia, że Polacy złamali ich szyfry. Nie uwierzyli w to nawet po II wojnie światowej, gdy zyskali dostęp do polskich archiwów. Tymczasem w czasie bitwy warszawskiej rosyjskie radiostacje nie nadążały za swoimi sztabami, odległości między poszczególnymi radiostacjami były rozciągnięte do granic możliwości i wypadnięcie jednego ogniwa stwarzało ryzyko utraty możliwości dowodzenia. Takim ogniwem okazała się utrata radiostacji IV Armii w Ciechanowie, zajętej w czasie lokalnego wypadu polskiej kawalerii. Ten epizod rozerwał łączność IV Armii, sparaliżował jej sztab i wyłączył ją z głównego nurtu bitwy warszawskiej.

Wkrótce polskim łącznościowcom udało się całkowicie sparaliżować komunikację pomiędzy poszczególnymi radzieckimi dowództwami. Od 17 sierpnia polskie radiostacje rozpoczęły operację zagłuszania rosyjskich sieci radiowych nadawaniem m.in. Ewangelii św. Jana. Prowadzone przez 36 godzin non stop zagłuszanie sparaliżowało sowiecką łączność radiową, uniemożliwiając dostarczenie rozkazów, dowodzenie i koordynację odwrotu. W efekcie radziecki głównodowodzący Michaił Tuchaczewski o polskiej kontrofensywie znad Wieprza dowiedział się w 36 godzin po jej rozpoczęciu. Wówczas było już za późno na skoordynowany odwrót. Radzieckie oddziały miały wroga z przodu i z tyłu swoich linii, nie docierały do nich rozkazy dowództwa, nie mogły się też porozumieć ze swoimi armiami na skrzydłach frontu. Oczekiwane łatwe zwycięstwo zamieniło się w klęskę.

 

Za wygranie wojny

Dla losów bitwy warszawskiej a w konsekwencji całej wojny polsko-bolszewickiej radiotechnika miała kolosalne znaczenie. Informacje z archiwum biura szyfrów wykazały, że wywiad radiowy był w latach 1919–20 kluczowym źródłem pozyskiwania informacji o Armii Czerwonej, a w szczególności o jej jednostkach na froncie polskim. I choć pozostało to ściśle strzeżoną tajemnicą, najważniejsi polscy dowódcy nie mieli wątpliwości. Gdy w 1921 r. odznaczano żołnierzy zasłużonych w wojnie polsko-bolszewickiej, wśród dekorowanych oficerów był porucznik Jan Kowalewski. Generał Władysław Sikorski dekorując go Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari cicho szepnął mu do ucha: „za wygranie wojny, panie poruczniku”.

Posiłkowałem się wieloma publikacjami. Do najciekawszych należy rozmowa PAP z prof. Grzegorzem Nowikiem z Instytutu Studiów Politycznych PAN i pracownikiem naukowym Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku. Zainteresowanych tematem odsyłam też do jego książki: „Zanim złamano „Enigmę” rozszyfrowano Rewolucję. Polski radiowywiad podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918–1920”.

Autor lub autorka zdjęcia pozostają nieznani, pochodzi ono ze zbiorów Centralnego Archiwum Wojskowego i jest udostępniane na wolnej licencji Creative Commons.

Udostępnij: Radiowywiad w Bitwie Warszawskiej

Informacje prasowe

Unikatowa radiostacja trafi do Muzeum Historii Polski

21 listopada 2018

Unikatowa radiostacja trafi do Muzeum Historii Polski

Orange Polska przekazał Muzeum Historii Polski konspiracyjny nadajnik radiowy, który był wykorzystywany podczas II Wojny Światowej. W ten sposób operator symbolicznie włącza się w obchody stulecia niepodległości Polski. O roli technologii w polskiej gospodarce rozmawiano podczas konferencji „Przedsiębiorczość, technologie, rozwój: Polsko, 100 lat!”.

Konspiracyjny nadajnik typu NSP-1, o numerze seryjnym 84, to jedno z ok. stu urządzeń, jakie zbudowano podczas II Wojny Światowej dzięki metodzie tzw. odwróconej inżynierii. Budowane były z podzespołów wynoszonych nielegalnie z zakładów, które produkowały części na zlecenie niemieckiego okupanta. To jeden z dwóch znanych nadajników radiowych NSP, które można będzie oglądać. Egzemplarz, który zasila zbiory Muzeum Historii Polski to zarazem jedyna radiostacja tego typu, pokazywana na ekspozycji stałej w polskim muzeum. Drugi zachowany nadajnik znajduje się w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego.

Po raz pierwszy nadajnik można było zobaczyć podczas konferencji „Przedsiębiorczość, technologie, rozwój: Polsko, 100 lat!”, gdzie rozmawiano o tym, jak technologia wpływa na rozwój polskiej gospodarki.

– Technologie od lat napędzają rozwój gospodarki. Ze względu na historię naszego kraju nie mieliśmy szansy korzystać z efektów kolejnych rewolucji przemysłowych dlatego jako ogromną szansę, pozwalającą nadgonić lata zastoju, postrzegamy czwartą rewolucję przemysłową. Dostosowujemy naszą gospodarkę do nowych wyzwań wspierając przedsiębiorców w rozwijaniu swoich firm w kierunku przemysłu 4.0 przez stworzenie Platformy Przemysłu Przyszłości. Robimy to wszystko z nadzieją, że udana transformacja polskiej gospodarki w przystosowaną do trybów Przemysłu 4.0. stanie się dziedzictwem, które przekażemy przyszłym pokoleniom – mówiła podczas wydarzenia Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii. – Cyfryzacja gospodarki i cyfrowa transformacja przemysłu to jedne z naszych głównych wyzwań – dodała.

Cyfryzacja może być dla małych i średnich firm jednym z ważniejszych motorów wzrostu. Jak wynika z badań McKinsey, firmy tego sektora, które wykorzystują nowe technologie, mogą rosnąć nawet dwa razy szybciej. Z kolei najnowsze badanie Orange Insights pokazuje, że duże polskie firmy są dużo bardziej świadome jej znaczenia niż mniejsze przedsiębiorstwa. Dwie trzecie przebadanych firm traktuje cyfryzację jako jedną z najważniejszych kompetencji w rozwoju biznesu w ich branży.

– Cyfryzacja i wprowadzanie nowych technologii do biznesu to klucz do zbudowania efektywnej Gospodarki 4.0. Inteligentny rozwój potrzebuje dobrego zaplecza, czyli nowoczesnej infrastruktury. Eksperci szacują, że uruchomienie i sku­teczne wykorzystywanie sie­ci 5G może znacząco podnieść polskie PKB. Cieszę się, że Orange Polska rozbudowując sieć światłowodową oraz testując w swojej sieci mobilnej możliwości 5G, poprzez inwestycje przyczynia się do tworzenia nowoczesnej polskiej gospodarki – powiedział Jean-François Fallacher, prezes Orange Polska.

Do 2020 roku Orange planuje przeznaczyć na rozbudowę sieci światłowodowej ok. 4 mld zł, docierając do ponad 5 mln gospodarstw domowych. Dzięki tej inwestycji superszybki światłowód dotrze do kilku tysięcy szkół i 40% polskich firm.

Dodatkowe informacje dla mediów:

Wojciech Jabczyński
Rzecznik Orange Polska

biuro.prasowe@orange.com

Mediateka

Udostępnij: Unikatowa radiostacja trafi do Muzeum Historii Polski

Mediateka

Zdjęcia do pobrania – Unikatowa radiostacja trafi do Muzeum Historii Polski

21 listopada 2018

Zdjęcia do pobrania – Unikatowa radiostacja trafi do Muzeum Historii Polski

Konspiracyjny nadajnik typu NSP-1, o numerze seryjnym 84, to jedno z ok. stu urządzeń, jakie zbudowano podczas Drugiej Wojny Światowej dzięki metodzie tzw. odwróconej inżynierii. Budowane były z podzespołów wynoszonych nielegalnie z zakładów, które produkowały części na zlecenie niemieckiego okupanta. To jeden z dwóch znanych nadajników radiowych NSP, które można będzie oglądać. Egzemplarz, który zasila zbiory Muzeum Historii Polski to zarazem jedyna radiostacja tego typu, pokazywana na ekspozycji stałej w polskim muzeum. Drugi zachowany nadajnik znajduje się w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego.

Poniżej mogą Państwo pobrać wysokiej jakości zdjęcia radiostacji. Natomiast pod tym linkiem znajduje się animacja opisująca urządzenie. Zapraszamy do korzystania z tych materiałów

Udostępnij: Zdjęcia do pobrania – Unikatowa radiostacja trafi do Muzeum Historii Polski

Innowacje

Gdyby internet był samochodem, czyli porównanie prędkości

20 października 2016

Gdyby internet był samochodem, czyli porównanie prędkości

W zamierzchłych czasach, gdy jeszcze Bill Gates zarządzał Microsoftem powiedział ponoć w jednym z wywiadów: „Gdyby General Motors dokonał takiego postępu, jaki miał miejsce w przemyśle komputerowym, wszyscy jeździlibyśmy dziś samochodami kosztującymi 25 dolarów i zużywającymi galon paliwa na 1000 mil”.

Jak głosi legenda rzecznik prasowy General Motors nie pozostał dłużny: „Gdyby GM rozwinął technologię tak, jak rozwinął Microsoft, wszyscy jeździlibyśmy dziś samochodami o następujących właściwościach…” I po wielokropku pojawiły się takie punkty, jak choćby pytanie „Are you sure?”, przed otwarciem poduszki powietrznej, czy konieczność  naciśnięcia przycisku start w celu wyłączenia silnika.

Grafika ilustracyjna - wóz ciągnięty przez osła

Spodobał mi się pomysł takich „licytacji” i stwierdziłem, że porównam rozwój szybkość przesyłania danych w kolejnych technologiach mobilnych, do prędkości różnych pojazdów. Wyobraźcie sobie, że w pierwszej, dostępnej w Polsce technologii mobilnej – NMT, zwanej również 1G, która jeszcze przecież kilkanaście minut temu była dominującym standardem możliwy był transfer danych z prędkością 1200 bit/s. I mówimy tu wyłącznie o przesyłaniu głosu – transfer danych nie był w NMT możliwy. Ale gdyby był, to strona bloga ładowałaby się … około 3 godzin i 45 minut. A zajmuje ona jedynie 2,06 MB. Oczywiście w tej technologii transfer danych, w znanej nam dzisiaj formie nie był możliwy jednak pozwala to wyobrazić sobie różnicę. Inna sprawa – większa część tego transferu wykorzystywana była do sygnalizacji, a tylko nieco mniej niż 10% do transferu głosu. Jeżeli to był wóz drabiniasty technologii mobilnej (i to ciągnięty przez leniwego osiołka), to kilka lat później przesiedliśmy się do…  Bugatti Veyron.

Różnica była zauważalna. Prędkość wzrosła bowiem do 64 Kb/s, a co najważniejsze, wreszcie mogliśmy wysyłać dane poprzez sieć komórkową.  W 2004 roku pojawiła się technologia EDGE, która pozwalała osiągnąć transfer rzędu 240 Kb/s. To mniej więcej 360 razy szybciej niż technologia 1G,choć trzeba pamiętać, że to warunki idealne, a na co dzień prędkość przesyłania danych wynosiła około 100 kb/s.  Trzymając się przykładu z wozem drabiniastym, to tak jak gdybyśmy przesiedli się do Thrust SSC, czyli pierwszego samochodu (wspomnianego wcześniej silnika odrzutowego z kołami), który pobił barierę dźwięku rozpędzając się do 1227,985 km/h .

Grafika ilustracyjna - satelita

Wracając do prędkości internetu, pozwolę sobie przypomnieć, że jeszcze kilkanaście lat temu internet stacjonarny o prędkości 512 kb/s był niczym błyskawica ;-). To też były inne czasy. Przypominam, że w 1998 roku strona Wirtualnej Polski wyglądała tak, posiadała niewiele grafiki i w związku z tym zajmowała bardzo mało miejsca. Żebyście mieli porównanie otworzenie strony bloga zajęłoby w maksymalnej dla technologii EDGE prędkości niewiele ponad… 70 sekund.

Kolejnym etapem rozwoju sieci mobilnej, było wdrożenie sieci 3G. Korzystamy z niej wszyscy, jest dostępna w prawie każdym regionie Polski (na szczytach Tatr mogą być problemy). Można przy jej pomocy osiągnąć prędkość nawet do 42 Mb/s (w technologii HSPA Dual Carrier), jednak średnie prędkości w sieci bliższe są 20 Mb/s. Nie zawsze tak było – pierwsze rozwiązania oparte o technologię 3G – 3G Rel’99 pozwalały osiągnąć prędkości w okolicach 200 – 300 kb/s, co i tak było ponad dwa razy lepszym wynikiem niż w technologii 2G. To była przesiadka do… myśliwca F-16, który rozpędza się do 2300 km/h. Kolejnym etapem była technologia HSDPA (High Speed Downlink Packet Access), która pozwalała osiągnąć prędkość rzędu 7,2 Mb/s, a potem 14,4 Mb/s (teoretycznie) i 3-8 Mb/s (praktycznie). Kontynuując motoryzacyjno-lotniczy wątek, intemet w telefonach przyśpieszył wtedy mniej więcej tysiąckrotnie, co oznacza, że rozpędził się do prędkości pozwalającej… umieścić satelitę na orbicie. Czyli postęp bardzo, bardzo duży. Po drodze była jeszcze technologia HSUPA, która jednak w Orange nie zagrzała miejsca, od razu przeszliśmy z 3G Rel’99 do HSPA Dual Carrier. Po drodze był jeszcze HSPA.

Wprowadzenie technologii 4G to kolejny skok jakościowy, choć nie tak duży, jak w przypadku na przykład przejścia z 2G na 3G. Jak już wspomniałem, w technologii HSPA Dual Carrier możliwe jest rozwinięcie prędkości transferu na poziomie 42 Mb/s, a w technologii LTE 150 Mb/s, przy paśmie 20 MHz. Na co dzień pozwala to na osiągnięcie prędkości maksymalnych rzędy 50-60 Mb/s, a średnio (zgodnie z danymi speedtest.pl) rzędu około 27 Mb/s. Oznacza to, że jeżeli zaczynaliśmy od wozu drabiniastego, to teraz osiągnęliśmy prędkość, pozwalającą wysłać satelitę poza Układ Słoneczny.

Oczywiście, potraktujecie ten tekst z przymrużeniem oka. Choć porusza on dość istotny temat, jakim jest niesamowity przyrost transferu danych w sieci mobilnej – zarówno ich ilości jak i prędkości, to życie, jak wszyscy wiemy nie jest takie proste.  Do tekstu zainspirowało mnie wdrożenie technologii VoLTE, o którym pisaliśmy kilka dni temu, a także wcześniejsze testy i osiągnięcie 1,91 Gb/s transferu w sieci mobilnej w Orange Labs. I choć osiągnięcie takiej prędkości w praktyce będzie trudne, to sądzę, że za kilkanaście lat transfery o prędkości liczonej w setkach Mb/s będą normą, a te, które dla nas są obecnie standardem staną się zupełnie niewystarczające. Pomyślałem, że są takie momenty, gdy o technologii można napisać nieco luźniej i bez stresu 😉

A jaka jest Wasza opinia o rozwoju sieci mobilnej? Czy faktycznie za kilka lat będziemy oglądać filmy w VR i „ciągnąć” olbrzymie ilości danych każdego dnia, czy trend ten się zatrzyma? A może wręcz przeciwnie, okaże się, że przesiądziemy się wszyscy na sieć 2G i 3G, lecz połączone z siecią będą wszystkie nasze elementy ubiory, transferując stale niewielkie paczki danych?

Udostępnij: Gdyby internet był samochodem, czyli porównanie prędkości

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej