"Myślę, że społeczeństwo nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się, gdy wszystko o każdym jest bez przerwy zapisywane i dostępne. Uważam, że powinniśmy przemyśleć to jako społeczeństwo." Czy ktoś z Was uważa inaczej? Taki objaw troski byłbym gotów nawet wziąć za dobrą monetę, gdyby nie fakt, że słowa te wypowiedział Eric Schmidt, szef Google'a, czyli firmy nieustannie oskarżanej o nadmierne gromadzenie danych. Pamiętacie kontrowersje wokół GoogleBuzz, które zupełnie nieproszone zasysało informacje o użytkownikach? Wydaje się jednak, że nie była to ostatnia burza wokół działań technologicznego potentata. Tym razem ciemne chmury zbierają się nad Google Street View.
Szczególnie drażliwi w tym zakresie okazali się Niemcy, ale głosy oburzenia dobiegają praktycznie z całego świata - od Korei Południowej po USA. Amerykański koncern oskarżany jest o naruszanie prawa internautów do prywatności: nieuprawnione zbieranie i przechowywanie danych, szczególnie tych pozyskiwanych z sieci Wi-Fi oraz o publikowanie danych wrażliwych (zdjęcia twarzy, numerów rejestracyjnych, itp.) bez zezwolenia. Protesty u naszych zachodnich sąsiadów były tak gwałtowne, że Google wręcz wstrzymał realizację projektu na terenie Niemiec.
Google tłumaczy, że stosuje rozwiązania gwarantujące zachowanie anonimowości: automatyczne zamazywanie twarzy czy rejestracji. Jeśli to dla kogoś zbyt mało, może zgłosić zdjęcie, które mu się nie podoba. Wystarczy kliknąć na odpowiedni link. Pytanie jednak, czy to wystarczy? Szczerze mówiąc, mam poważne wątpliwości - blankowanie twarzy to zabieg skuteczny, ale wcale nie działa tak doskonale, jak by tego chcieli autorzy. Do tego wiele z uwiecznionych na zdjęciach osób może nie zdawać sobie zupełnie sprawy z tego, że na nich jest - jak więc ma to zgłosić?
A może, z drugiej strony, cała ta burza jest jednak burzą w szklance wody? Bo przecież GSW to narzędzie niezwykle przydatne - pozwalające obejrzeć lepiej miejsca, do których się wybieramy, zaplanować naszą drogę w najdrobniejszych szczegółach (np. wybierając sklepy, do których będziemy chcieli zajść), a ludzie, którzy nie chcą być widywani w jakichś miejscach, po prostu nie powinni tam chodzić? Ostatecznie przecież do "namierzenia" osoby wychodzącej z sexshopu nie potrzeba wielkich technologii, wystarczy takiego kogoś spotkać na ulicy. A jak Wy na to - nomen omen - patrzycie?